wtorek, 30 lipca 2024

KAŻDY DZIEŃ

Jakże się dla mnie ptaki rozśpiewały...

Więc otworzyłam okna swe na oścież,

Bowiem muzyką szyby wibrowały

Niczym stojący niecierpliwie goście,


Co to z weselem u progu czekają

I podśpiewują z akompaniamentem,

Obcasem w schody tanecznie stukają

I chcą się dzielić radości swej świętem.


Nie mogłam trzymać że ich w niepewności,

Czy ich wizyta przyjemność mi czyni,

Kiedy ich trele w przypływie szczodrości

Poczuciem szczęścia, co jak kwiaty pyli


I mą świadomość poi gęstym miodem,

Który wraz z mlekiem empirycznie płynie,

Tworząc wyborną doświadczeń osłodę

Spijaną chętnie, nim ta nie przeminie,


Więc bez namysłu za klamkę szarpnęłam,

Wpuszczając roje nut weń rozedrganych.

Przy balustradzie pod niebem stanęłam...

Tembr mnie opływał z wszech stron rozśpiewany,


A wiatr swym chłodem niczym opuszkami

Na mojej skórze jak na fortepianie

Biegał dotykiem swymi paluszkami,

Budząc czujniejsze zmysłów zasłuchanie.


Twarz swą uniosłam ku słońcu we wschodzie.

Zamknęłam oczy, by się nie rozpraszać...

I dryfowałam jako liść na wodzie

Śladem przetartym proroka Jonasza,


Przez co się we mnie siła narodziła

I przeświadczenie, iż co niemożliwe,

Wiara banalnym aktem uczyniła,

W którym wnet gasną emocje lękliwe.


Nagle zawisłam w przestrzeni nad ziemią

Na wskroś nadzieją ze strachu obmyta,

Bliska złocistym błękitów promieniom -

Nimi do nieba niczym ptak przyszyta.


Teraz już jestem na wszystko gotowa.

Na linii frontu wyrosłam jak drzewo.

W obłokach krąży rozmarzona głowa.

Myśl w niej wtóruje szczebioczącym śpiewom.


Rozpinam ręce jak wciągane żagle.

Szyje naprężam niczym dumne maszty.

Wiatr mnie napina i wypycha nagle

Ku bezgranicznym możliwościom z baszty.


Spadam w dół, po czym nad ziemią pikuję

Drapieżnym ptakom w spokoju podobna.

Wolności przestwór - zew natury czuję,

Będąc na życie nieustannie głodna.


Tak się zaczyna każdy dzień mi dany,

Którego człowiek sobie nie zapewni.

Ludziom zaś ciążą zgorzknienia kajdany.

Chodzą po Ziemi nijacy i gniewni


Miast się uwolnić, by zdrowym rozsądkiem

Traktować życie w sposób wyjątkowy.

Niech czas się martwi swych minut porządkiem.

Ludzie do wyższych celów powołani


Niech celebrują swe ulotne bycie

Śladem na mapie przez los odciśnięte.

Nierzadko trudne oraz przykre życie

Potrafi bowiem być nieziemsko piękne


W chwilach postoju, wzlotu ku zadumie,

Celebrowaniu własnej tożsamości.

Ten, kto się cieszyć banałami umie,

Doświadcza zawsze dziecięcej radości


I dzięki temu niczego nie łaknie,

Nie dąży za tym, co go ogranicza,

Być, ale wolnym niczym ptaki pragnie,

Co za którymi błądzi mu źrenica.

grafika pochodzi ze strony: tapeciarnia.pl






poniedziałek, 29 lipca 2024

SZARADA

Dzisiaj najlepiej pozostać niemową.

Strach się językiem bowiem posługiwać.

Przeinaczają każde przecież słowo.

Warto się zatem wcale nie odzywać.


Absurdów wiele wdarło się w znaczenie

Określeń, które źle są rozumiane.

Pierwotnie inne miały zabarwienie,

Ideologią dziś nacechowane.


Co nie powiedziałbyś w tej sytuacji,

Chociaż w poczuciu intencji szlachetnych,

Wmówią ci zaraz, żeś bez słusznych racji,

Uruchamiając lawinę pretensji,


Użył oznaczeń podle obraźliwych,

Ziejąc jak ogniem mową nienawiści.

Wypowiedź myśli skądinąd życzliwych

Czarny scenariusz przeciw tobie ziści


I wnet się dowiesz, żeś jest szowinistą,

Prowokatorem oraz buntownikiem

Nazizmu, w którym stałeś się rasistą,

Nietolerancji wrednym przodownikiem,


W wyniku czego będziesz zaskoczony,

Jak w usta twoje ci knebel wpychają

Słów, co z którymi jesteś skojarzony,

A które z tobą nic wspólnego mają.


Westchniesz, a krzykną, że jak wąż nań syczysz.

Chrząkniesz, uznają, iż jadem nań plujesz.

Będziesz przy nodze ciągnięty na smyczy

Jak pies, co niczym kocie pomiaukuje.


Wszystko na głowie stanie przed oczami,

W wyniku czego całkiem oszalejesz.

Dziś propaganda żongluje słowami.

A ty do lustra jak wariat się śmiejesz,


Bo powątpiewasz w znajomość języka,

Którym od dziecka się posługiwałeś,

W którym ci błędy ktoś ciągle wytyka

Jakbyś zatracił, co kiedyś umiałeś.


Dziś rodzaj męski jest wykastrowany.

Sterylizacji rodzaj żeński uległ.

Zaimek, który jest z nimi związany

Stracił użytku swego dawną pulę.


Trudno odgadnąć jak do kogo trzeba

Zwracać się w toku własnych wypowiedzi.

Tak się zmieniło pod kopułą nieba,

Że chociaż widzisz, nie wiesz, kto też siedzi


Naprzeciw ciebie, choć zda się podobny

Do homo sapiens, którym... może nie jest?!

Tłum z nowym nurtem jest przedziwnie zgodny,

Aby sporządzić ludzi (słuszny?) rejestr


I by w czołówce uwzględnić bezsprzecznie,

Że (dajmy na to) świnia jest osobą.

Jak zatem mówić, by czuć się bezpiecznie

W dobie, gdy dupę pomylili z głową?!


Nie możesz w niczym niczego oceniać.

Nie wolno ci się do kogoś odnosić.

Słowa dziś mają przeróżne znaczenia,

O co zastrzeżeń nie masz prawa głosić.


W okolicznościach owych kalamburów

Zatracasz w końcu pewność swej wartości.

Manipulacją przyparty do muru

Wnet się wyrzekasz własnej tożsamości,


Straciwszy w końcu szczere rozeznanie

W jaki się sposób wolno ci przedstawiać,

By polityczne słów rozumowanie

Cię nauczyło poprawnie rozmawiać.


W takich momentach zaczyna cię kusić,

By stać się członkiem baraniego stada,

Aby głoskami nie musieć się dusić,

Bo baran jedno zawsze odpowiada:


Meee... beee... na każdą życia sytuację

Bez lęku, że się czymś skompromituje,

Że uruchomi znów manipulację,

Dyskryminacją która wciąż go szczuje.


Chociaż!, i takie ryzyko istnieje,

meee... beee... również będzie odczytane

Jako zwrot, co się ironicznie śmieje

I szykanuje, co tolerowane.


Jakbyś językiem posłużyć się starał,

Tak ci nie wyjdzie wbrew twej pokorności.

Dziś trudno zgadnąć, czy to świat oszalał,

Czyś ty zatracił się w swej odmienności?!


Logika bowiem zgubiła znaczenie.

Sens się zatracił i słów bulgotanie

Z ust się unosi, gdy gaśnie istnienie

Przez w gównie człeka zgubne podtapianie.


Stąd ludzka mowa szambo przypomina,

A homo sapiens jest w nim jak topielec.

Gdzie się jej bełkot kończy, gdzie zaczyna?

Mądrość w tej kwestii zda się mieć niewiele.

grafika pochodzi ze strony: tapeciarnia.pl



piątek, 26 lipca 2024

DO PODZIEMIA

Ileż by się chciało w doczesność wprowadzić

Jako dzieło, które gdzieś w głębi powstaje...

Płodność duszy jednak wydaje się wadzić

Ciału, co od twórczych inwencji odstaje.


A jeszcze do tego wszem ograniczenia

Społecznej struktury, układów, wymysłów.

Talent ma niewiele wszak do powiedzenia

Pomimo ciekawych na sztukę pomysłów,


Bo jak nie ktoś, komu obiecano sukces,

To zasób portfela - bezmiar możliwości.

Trzeba by się było przebić w górę fuksem,

Co jest jak wygrana hazardowa w kości.


Zalewa nas banał płytki i jałowy

Spisywanych dźwięków urywanych myśli,

Co chaosem przeciąg wprowadza do głowy

I zeń wnet przegania sens nim się w nich ziści.


W takiej sytuacji można rzec wręcz śmiało,

Że każdy, kto zechce, może być poetą.

Ważne by się wcześniej przed wszystkimi wstało,

Chwyciło za pióro z niedbałą podnietą


Oraz zapisało choćby... ten tamtego,

Do którego później skleci się znaczenie,

Następnie po plecach kogoś wpływowego

Do lektur zmusiło jakieś pokolenie


Odpowiednim chwytem reklamy, rozgłosu

Na zasadzie: tłumy klaszczą na pstryknięcie.

Ważne, żeby tylko dopuścić do głosu

Tego, dla którego już hula przyjęcie.


W końcu nieistotne, by naród był zdolny

Do interpretacji, dedukcji i wniosków,

A!, że jako takiej sztuki bywa chłonny,

Karmi się go mlekiem bez wody i w proszku.


Stąd w galeriach choćby płótna makabryczne,

Co są profanacją prawdziwych malarzy.

Jak wskazują dane czysto statystyczne,

Wystarczy, że sobie ktoś tylko zamarzy,


By w ten właśnie sposób stanąć na świeczniku

I w efekcie zysków chłodnej kalkulacji

Wybierają króla najwyżej w ręczniku,

Nie zaś w płaszczu słusznej, godnej koronacji.


Podobnie w muzyce czy rzeźbie się dzieje.

Ktoś kogoś pociąga na podium za szelki.

Elektorat tańczy i pusto się śmieje,

Którego to procent szlachetny, niewielki


Przygląda się temu upodleniu sztuki,

Co się ulicznicą wbrew pozorom stała,

Co gardzi historią, wartością nauki,

Byleby napiwek za numer dostała.


I ten marny procent odbiorców wytwornych

Schodzi do podziemia razem z artystami,

Gardząc nadprodukcją wytworów potwornych,

Niesłusznie ochrzczonych przez ogół dziełami.

grafika pochodzi ze strony: tapeciarnia.pl




środa, 24 lipca 2024

WSZYSTKO

Wszystko się zaczyna i wszystko się kończy.

Śmierć życie upija, niczym wino sączy.

Wszystko wręcz przemija niezauważone,

Byle jak przeżyte i niedocenione.


Wszystko ma znaczenie zazwyczaj banalne,

W natłoku spraw wielu nierozpoznawalne.

Wszystko niczym próżnia otacza człowieka,

Gdy ten od wszystkiego w pieniądze ucieka,


Przez co wszystko niczym bezwiednie się staje.

Pośpiech za mamonom dusze w ludziach łaje.

Co by człek nie robił, wciąż mu będzie mało,

A w godzinie śmierci zostawi też ciało


I niczego z sobą martwy nie zabierze,

Wszystko nagle straci - powiedzmy to szczerze.

Zniknie ze wszystkiego doszczętnie obdarty,

Choć żył dla korzyści wiecznie nienażarty,


Zaprzedając duszę, by zadbać o ciało,

By niczego nigdy mu nie brakowało.

Dla sakwy srebrników, które rdza pokryje,

Człowiek jest - to pewne; lecz... w ogóle żyje?!


Wszystko wokół mając i tym się nie ciesząc,

Nieustannie dokądś za kasą się spiesząc,

Czy nie dźwiga w sobie kłamliwe złudzenie,

Że ma wartościowe jako nikt istnienie?


Strach go ciągle ściga, lękiem prześladuje

Przed upadkiem tego, co wznosi, buduje.

Zegar biczem smaga wężowych wskazówek.

Nawet nie zawiąże człek w biegu sznurówek,


Bo chce tłum wyprzedzić, aby zdobyć wszystko,

Choć w rzeczywistości gna z pustą walizką,

A gdy się miarkuje, iż oczy zamyka,

W bezradności z bólu sam do siebie wzdycha,


Gdyż nagle postrzega wszystko, co stracone

Przez śmierć do lamusa jak łupy wrzucone.

Ciężko mu umierać w pałacach nicości,

Bowiem wnet poznaje - pomylił wartości,


Wszystko za nic mając, a nic zaś za wszystko...

Tak za szczęściem gonił, mając szczęście blisko,

Że stracił rachubę i tożsamość stracił.

Był jak król, a umarł w swym zamku bez gaci.


Wszystko to nie złoto, co rażąco świeci.

Wiedzą to (przypuszczam) nawet małe dzieci.

Wszystko to relacje, natura, zdarzenia,

Codzienność tworząca przepiękne wspomnienia.

grafika pochodzi ze strony: tapeciarnia.pl



poniedziałek, 22 lipca 2024

LEDWO

Ledwo się lato kapryśnie zaczęło,

A już się chyli ku swemu końcowi.

Nie wiedzieć, kiedy w słońcu zabłysnęło

Miejsce przez lipiec oddane sierpniowi?!


Zaledwie tydzień dzieli te miesiące.

Nim się zmiarkować, wrzesień je przegoni

I cieniem zajdą dni lata gorące

Pod nieba czaszą, co łzy będzie ronić...


Oj, delikatną kruchość ma istnienie,

Które, jak lato, cieszy swym urokiem

I które znika wręcz niepostrzeżenie,

Przechodząc obok swym milowym krokiem...


Znad głów spływają ognia wodospady.

Wiatr nie jest w stanie żaru umiarkować.

Stygnie w czuprynach drzew i do przesady

Jakby zamierzał w liściach leniuchować


Na rozciągniętym powietrza hamaku,

Które aż parzy zagęszczoną łuną.

Przestrzeń wibruje... albo drży ze strachu,

Że się naraża upałem piorunom.


Spiekota stapia wysuszone usta,

Wypala ciało całe od środka.

Oaza zda się od parności pusta.

Ziemia pod źródłem popękała szorstka.


Pragnienie zatem człowieka zadręcza

I go wyżyma niczym mokrą szmatę.

Trzaskają nici bijącego serca

I dni znikają na młodości stratę,


Co niczym lato pięknem podziw budzi

A jednocześnie cicho się wymyka

I kruszy w palcach przemijania ludzi,

Z których to życie jak nurtem strumyka


Wypływa, w dali przyszłości znikając,

Pozostawiając ślad stóp odciśniętych...

Tak w tobie, lato, pocieszenie mając,

Dostrzegam radość jako wzór przynęty


Na żyłce minut przez czas zarzuconej,

By wskazówkami wbić się w ludzkie ciało...

Oj, lato, lato w aurze upragnionej!,

Wciąż przypominasz, że cię jest za mało,


Traw przekwitnieniem i źdźbeł bladą słomą,

Żółknącym liściem i chłodnym wieczorem,

I południami, co na popiół płoną,

Dniami, co gasną za szybko... nie w porę...


Zanim przez ramię rzucę bystrym wzrokiem,

Jesień w obejściu mnie sobą zaskoczy.

Ty, lato, przejdziesz błyskawicznie bokiem,

Nie zaglądając nawet w moje oczy,


I, nie żegnając się (chociaż wypada!),

Znikniesz na zawsze gdzieś za horyzontem...

Niebo się wówczas na dobre rozpada,

Jesień popłynie nostalgicznym prądem


I kropli deszczu pełne pajęczyny

Niczym ławicą wyłowionej ryby

Pozwolą odczuć, żeś całkiem bez winy

Przepadło, będąc, lecz... jakby na niby...


A, gdy się zjawisz za rok pod mym domem,

Może mnie nawet w nim już nie zastaniesz.

Cisza powita cię mym niemym tonem,

Kiedy u progu na chwilę przystaniesz,


By zebrać z czupryn pierzastej zieleni

Me siwe włosy - w tobie babie lato...

Już teraz widzę jak srebrem się mieni

Kontrastująca z twą soczystą szatą


Nić mojej głowy niczym pępowina

Zegara ostrzem ode mnie odcięta,

Co niczym struna w palcach się napina

I milczy, będąc zbyt mocno szarpnięta...


Ledwo się lato kapryśnie zaczęło,

A już mi pachnie zbutwiałym powietrzem.

Ledwo na niebie słońcem rozbłysnęło,

A już niebawem zaleje się deszczem.

grafika pochodzi ze strony: tapeciarnia.pl