czwartek, 23 stycznia 2025

KRÓTKA SCENKA

Na posypane cukrem pudrem drzewa

Usiadł ptaszyna, z szronem się stapiając.

Na przyjście wiosny nostalgicznie śpiewa,

Zimowej aurze trelem zaprzeczając,


Na co ciekawskie trawy w pióropuszach

Skrzących się śniegu jedynie namiastką

Starają wyjrzeć się spod kapelusza,

Co je przykrywa puchu białą garstką.


Jedynie wróble świergotem się śmieją

I krukowate szyderczo rechoczą,

Podmuchy wiatru zimnem bowiem wieją,

Obłoki deszczem zmarzniętym się pocą.


Szklana nawierzchnia pokryła chodniki.

Słońce się blade cieniem w nich ogląda.

W gałęziach dzwonią szronu koraliki,

Gdy go powietrze, dygocząc, zeń strąca.


Zsiniały błękit wisi ociężale.

Czubkami sosny go asekurują,

Aby nie zleciał na ziemię ospale

Niczym poduchy, co się pierzem prują.


Wiszą jak jabłka zakazane w raju

Sikorki, świecąc złociutkim podbrzuszem.

Stadkiem fruwają w bezlistkowym gaju,

Gdy się zbyt śmiało, weń wchodząc, poruszę.


Mróz za nos wodzi mnie zoraną ścieżką,

Po której bruzdach kroki się ślizgają,

Przez co się idzie, jak za karę, ciężko.

Nogi kontroli nad szlakiem nie mają.


Pomimo tego maszeruję chętnie,

Gdzie mnie zachłanne oczy wzrokiem niosą.

W białych koronkach świat wygląda pięknie.

Niektóre ptaki to radośnie głoszą,


Przez co w podskokach podążam jak dziecko

Prosto przed siebie bez chwili wahania,

A że uskrzydla mnie bajkowe piękno,

Uczę się, chodząc po ziemi, latania.

grafika pochodzi ze strony: tapeciarnia.pl



środa, 22 stycznia 2025

DZIEŃ NIECODZIENNY

DZIEŃ NIECODZIENNY

Dzisiaj nic nie muszę - zegar mnie utwierdza,

Mantrę powtarzając błogiego spokoju.

Dom mój jak przez pośpiech niezdobyta twierdza

Zda się obojętnym być na ciężar znoju.


Za oknami płyną rzeki gdzieś spóźnionych

Z głowami, co które cierniem myśl oplata.

W gałęziach zaś świszcze wiatr ciszą znudzony

I miotłą bezlistnych drzew niebo zamiata.


Samochody warczą jak pies na podwórku

Chroniący obejścia całkiem bez powodu.

Obowiązek ciągnie człowieka na sznurku,

Więc ten gna na oślep w hipnozie do przodu,


Zatracając siebie dla nędznej jałmużny

Pod presją wymogów bezwzględnego świata.

Ciągle się wydaje komuś, czemuś dłużny,

Dla pracy najczęściej więc swe traci lata -


Dla pracy dalekiej nierzadko od pasji,

Będącej marzeniem wręcz nie do spełnienia,

Przez co pod ostrzałem koszmarnych frustracji

Boi się własnego, zdradzonego cienia,


Który się zań snuje mocno przygarbiony,

Dźwigając na plecach to, co odłożone,

Czym kalendarz jutra puchnie obłożony,

Co się z roku na rok zda niedoścignione,


Co, gdy czas spoczynku nareszcie w próg wchodzi,

Zaciera się w kartkach śladami stalówki.

Umieramy często na życie za młodzi.

Plany jak przeszłości zebrane pocztówki


Zalegają zatem w milczących szufladach.

Linie papilarne na nich kurz pokrywa...

Tłumy lunatyków ciągną się w paradach,

Gdy alarmem budzik z łóżka je wyrywa,


Co mi dziś nie grozi - mam dzień niecodzienny.

O czwartej nad ranem poczułam krew w żyłach,

Połknęłam oddechem poranek bezsenny.

Ciemność za oknami świat swą czernią kryła.


Latarnie się z trudem przez gąszcz przedzierały

Pomroku, przez który mysz się nie prześliźnie.

Wskazówki leniwie zaś się kołysały,

Więc miałam wrażenie, że czas do mnie przylgnie,


Lecz nim kubek kawy w mych dłoniach wystygnął,

Zgubiły się w drodze bezczynne godziny.

Dzień, nie wiedzieć kiedy, jasnością rozbłysnął

I niemalże odszedł bez żadnej przyczyny.


Czyżby się obraził, że się zamyśliłam,

Obserwując ludzi biegnących za oknem?

Kubek mój po kawie na bok odłożyłam,

Kontemplując bycie tej chwili samotne...


Jakież mnie cudowne oblało westchnienie...

Strumieniem wydechu usunęłam troski.

W skroniach pulsowało rześkie odprężenie.

Opuszką na skórze dreszcz nastroszył włoski


I się źdźbłem poczułam trawy naciągniętej,

Który pięciolinię rosy przypomina.

Na palcach się wznosząc, oderwałam piętę

Od podłogi, co się żwirem w stopy wcina.


Uniosłam nad głową ręce baletnicy,

Naprężając ciało masztem wbitym w niebo.

Przez okno zaś na mnie w bezlistnej spódnicy

Patrzyło w bezruchu cierpliwości drzewo.


Rzadko mi się trafia dzień tak niecodzienny,

W którym mam możliwość na sobie się skupić.

Będzie to nad podziw czas niezwykle piękny.

Nie da się takiego za skarb świata kupić.


Tylko ja i stukot pieszczonych klawiszy,

Zegar, co dryfuje w przestrzeni przestworzach,

By wiosłem wskazówek swych nie spłoszyć ciszy

Wibrującej światłem na bezkresnych morzach,


I ten strach, i radość, i wścibska niepewność...

Dokąd, w jakim celu dziś dniem tym wypływam?

Czuję jak mnie pali mej duszy namiętność,

W której się płomieniach słów splotem rozpływam.

grafika pochodzi ze strony: tapeciarnia.pl



wtorek, 21 stycznia 2025

MARZĘ O...

Marzę o wierze, która mi pozwoli

Ufać, że człowiek zwierzęta przewyższa,

Bo gdy nań patrzę, serce, krwawiąc, boli...

Małpa wszak zda się homo sapiens bliższa.


Potrafi bowiem to, co jest niezbędne,

Docenić bardziej niżeli pieniądze,

Które w człowieku budzą myśli błędne,

Uruchamiając w nim najgorsze żądze.


Marzę o wierze, abym potrafiła

Patrzeć przed siebie z radością nadziei.

Nadprzyrodzona i wszechmocna Siła

Niech mnie z absurdu wyrwać się ośmieli,


Niech mnie wyciągnie nad tłum się wijący

W lubieżnych splotach fizycznej niewoli,

Nurtem zgnilizny w przepaście lecący

Z prądem koszmarnej i mrocznej niedoli.


Marzę o wierze, abym zobaczyła

To, co człowieka czyni wyjątkowym,

Bym się w ocenie jego pomyliła,

Widząc w nim hienę idącą na łowy,


Bym potrafiła kochać go na nowo -

Nie tak, jak kiedyś, ślepo, bezgranicznie -

Z żarliwym sercem oraz trzeźwą głową

Na chwałę tego, co metafizyczne.


Marzę o wierze, żeby nie zwariować

W tłumie szaleńców, którzy kaftanami

Pragnień, by masą rządzić, dyrygować,

Trzeszczą instynktu alfa łańcuchami;


Żeby zachować choć resztki godności

Deptanej niczym pet gnieciony butem,

Aby ocalić się od bezduszności,

Chronić przed ciałem, które jest zatrute.


Marzę o wierze, by mieć odniesienie

Do czasów lepszych od tych tu obecnych,

By pielęgnować w sobie przeświadczenie

O istniejącej, prawdziwej miłości,


Co nie zazdrości, ale motywuje,

Pychą się nigdy, złością nie unosi,

Bezwstydu nie zna i nie toleruje,

Dla prawdy wszystko zaś cierpliwie znosi.


Marzę o wierze, by mi rozświetlała

Tunele smołą ciemności zalane,

Aby listkami na wietrze szeptała,

Że nic do końca nie jest już przegrane,


Że gdzieś za mrokiem, co oczy wytapia,

Odnajdę miejsce soczystej zieleni

W rosie, co w którą słońce miód swój wkrapia

I bursztynowo w diamentach się mieni.


Wystarczy tylko przejść na drugą stronę,

By się uwolnić na wzór ptaków w locie,

Aby od Ziemi stopy odklejone

Tańczyły w Nieba szczerozłotym złocie.


Marzę o wierze jak ziarnko gorczycy,

Żeby, kiełkując i we mnie wrastając,

Rozbiła siłą skorupę donicy,

Ciała kruchego glinę rozsadzając,


Żeby mej duszy dawała schronienie,

Ożywczym cieniem rany opatrując.

Marzę o wierze i jest to marzenie,

W którym me członki puls istnienia czują.

grafika pochodzi ze strony: tapeciarnia.pl





środa, 15 stycznia 2025

POKER KRÓLEWSKI

Poczuj jak płaczę oraz dotknij łzami

Mych łez, z którymi bezradność wypływa!

Dusza smagana zewsząd uczuciami,

Będąc w niemocy, nadal nie przegrywa!


Żywcem spod trupów że się wygrzebała,

Bólem schłostany grzbiet swój naprężając.

Blizna przy bliźnie blizną ją zsiekała.

Ona zaś idzie, w górę spoglądając.


By zostać sobą, wbrew tobie działała,

Furami złota, luksusów wzgardzając.

Nad martwym sercem twym się pochylała,

Z matczyną troską ów głaz przytulając,


Lecz ty nie drgnąłeś, świecie!, w którym spokój

Azylu dla się ciągle nie znajduje.

Depcząc sumienia twojego niepokój,

Ze zbocza zsuwa się i nań wdrapuje


Jakoby Syzyf, naiwnie ufając,

Że kiedyś stanie zwycięsko na szczycie

I, pod zmęczone stopy spoglądając,

Od wiecznej śmierci ocali swe życie,


Które się wzniesie jak słońce w południe

Nad kłębowiskiem zamętu i dziczy.

Obżarstwem ciao twe, świecie, napuchnie

I je rozsadzi głodu skowyt wilczy.


Wypełzną z niego wówczas wszelkie żądze

Niczym owadów larwy żerujące,

Co pod pancerzem, jakim są pieniądze,

Będą przeżuwać twe szczątki gnijące.


Ze złudzeń wtedy zapłaczesz odarty!

Potęga twoja jak bańka mydlana,

Wskaże żeś funta kłaków nic nie warty,

Chociaż byś upadł w skrusze na kolana,


Bowiem pokora strachem wymuszona

Cię nie uchroni przed tragicznym końcem.

Twoja dziewiczość żądzami gwałcona

Będzie światłości pozbawionym słońcem,


Nawet księżycem z blasku okradzionym,

Ciemnością, która oczu nie uzdrowi,

Pragnieniem wiecznie niezaspokojonym,

Uwłaczającą myślą rozumowi.


Poczujesz płacz mój, dotykając łzami

Łez mych, co siłą są mej bezradności,

Gdy ta wisząca nad twymi zwłokami

Cierpi z powodu do ciebie miłości!


Wówczas też poznasz ciężar swej przegranej...

Niestety wtedy będzie już za późno.

W tali kart pikiem waletów rozdanej

Asa w panice szukać będziesz próżno.


Dusza cię moja w tym czasie zaskoczy.

Poker królewski wachlarzem rozłoży.

Zwycięzcy wzrokiem zajrzy w twoje oczy,

Po czym sparciały płaszcz na grzbiet założy


I ci okaże pogardę wzajemną,

Którąś przez lata karmił duszę moją.

Jej bowiem zawsze było wszystko jedno,

W co ją sługusy twe językiem stroją,


Bo choć insygniów twoich nosi piętno

I choć ją nadal trzymasz na łańcuchu,

Żądze w niej twoje nieuchronnie więdną,

Ideologia twa nie ma posłuchu,


Bo dusza moja, wbrew tej zależności,

Niezwyciężona jest dzięki nadziei,

Wierząca w Miłość, która się miłości

Ciał w dzikim splocie sprzeciwić ośmieli,


Więc nawet jeśli zedrzesz z niej najlepsze,

Co w twym pojęciu jest wręcz bezcennością,

Ona pokaże ci, że tego nie chce,

I cię pożegna (nie! z gniewem) litością,


I, kart królewski poker zostawiając,

Od cię wygranej swej się nie upomni.

Parciany płaszcz swój na grzbiet zakładając,

O tobie, świecie przyziemny, zapomni.

grafika pochodzi ze strony: tapeciarnia.pl



środa, 8 stycznia 2025

ZAPROSZENIE

Na pajęczynie turystycznych szlaków:

Dolina Krasna, Z Sielpi (zaś) przez Piekło

(nicią na drzewach malowanych znaków,

Aby Cię w inne strony nie zawlekło,


Dojdziesz spokojnie) do Czarneckiej Góry

Piekielnym Szlakiem przez gęstwinę lasów,

A kiedy ujrzysz wsi pięknej kontury,

Jakbyś się przeniósł do magicznych czasów,


Poczujesz spokój jak hamak w ogrodzie,

Na którym spoczniesz ból stóp zanurzając

W Czarnej - w pluszczącej oraz rwącej wodzie,

Miód polnych kwiatów z powietrza spijając


I się wsłuchując w rozedrgane struny

Ptactwa, co roi się w szeleście, szumie.

Patrząc na niebo w złotych smugach łuny,

Poznasz, że miejsce czcić to ciszę umie,


Bo tu odkryjesz szklany dźwięk łupiny,

Którym się rosa rozbija o ziemię,

Kiedy się toczy z soczystej jeżyny

I się rozbija jak szkło o korzenie,


Co się wrastają, garbami wychodzą

Z piachów pod ściółką grzybami pachnących,

Poznasz jak mrówki, głośno tupiąc, chodzą,

Jak klaszczą skrzydła pszczółek pracujących;


Bo tu zobaczysz motyle w kokardach

I pióropusze traw przekwitających...

Rudą żelaza pachną ziemi ziarna

Szybów kopalni ruiną straszących,


W których się źródła wód pitnych zbierają

I dzięki temu wciąż są użyteczne.

Mieszkańcy wioski korzyść z nich ściągają

Oraz okolic będących w sąsiedztwie.


Tu poznasz ludzką prostotę, życzliwość.

Dłonie tutejszych nadal pachną chlebem.

Nieobca szczerość jest im i uczciwość.

Znają dostatek, znają również biedę.


Różne bywały bowiem tutaj czasy:

Od pustych stołów i pracy w mozole

Po tłuste pęta kaszanki, kiełbasy

I urodzaju, co dawało pole.


I dziś, choć roli nikt już nie uprawia,

Choć się współczesność przez lasy przedarła,

Zgiełk miast pod presją tutaj nie zabawia -

Presja harmonii z życia nie wyparła.


Wieczory (zda się) pachną świeżym mlekiem.

Poranki budzą Cię pianiem koguta.

Czarniecka Góra utraciła strzechę,

Choć swej tradycji nie zrzuciła buta.


Tu, zaglądając w podwórza przejazdem,

Swych oczekiwań nie rozczarowuję,

Bo choć półwiecznym rozcierana czasem,

Dzieciństwo moje z tych stron nadal czuję.


I Tobie przyjdzie tu odzyskać młodość.

Bezwiednie cofniesz wskazówki zegara.

Zmysły poczują wszak dziewiczą błogość

I odbuduje się w Twą siłę wiara.


Zachodź więc, zachodź w te dziewicze strony.

Pod parasolem iglastej czupryny

Duch Twój odpocznie ciszą wyciszony,

Ciało uleczy sok z świeżej maliny,


Wywar z bukietów tutejszego zioła,

Powietrze czyste niemal krystalicznie.

Ugości Ciebie hojnie wieś wesoła,

Gdzie wszystko stanie się jasne przejrzyście!

grafika pochodzi ze strony: tapeciarnia.pl



UZDROWISKO

UZDROWISKO

Będąc podnóżkiem od północnej strony

Gór Świętokrzyskich, gdzie się obniżają,

Jest cichy obszar gęsto zalesiony,

W którego borach sosny przeważają


Stalówką czubków zapisując dzieje

Białych obłoków atramentu przędzą.

Wiatr je kartkuje, kiedy w drzewach wieje.

Świstem gałęzi szepty jego pędzą


Jakoby stadem gołębi pocztowych,

Które odpływów, przypływów falami

Trzepotem lotek dotykają głowy,

Gdy człowiek wodzi za nimi oczami.


A przez te lasy, co murem obronnym

Obwarowują wieś Czarniecka Góra,

Wije się rzeka swym szlakiem bezdomnym

W kształcie szklanego, lustrzanego sznura.


Za nim zaś w zgodnym od wieków sąsiedztwie

Wieś Czarna ciągnie się rzeką ochrzczona.

Na pograniczu tych osad w jestestwie

Pierścieniem sosen leży otoczona


Woda w zbiorniku, po którym dryfują

Kaczki jakoby kajaków szeregiem

Albo łabędzie, co żagle malują

Płótnem piór skrzących się jakoby śniegiem.


W te progi wchodzą godziny nieśmiało

I świat w pogoni traci swą odwagę,

Żeby przyspieszać, bo czasu jest mało.

Cisza w tych progach prosi o rozwagę.


W Czarnieckiej Górze dusza odzyskuje

Świadome prawo do własnego głosu

I szumem liści szczerze opisuje

Charakter swego dźwiganego losu.


W Czarneckiej Górze i ciało odżywa,

Nerwy swe kojąc i serce wzmacniając,

Płuca żywicznym powietrzem odżywia,

Bory zielone przez rok cały mając.


Pod koniec wieku wszak dziewiętnastego

Michał Misiewicz poznał to zjawisko,

Przez co od Jana kupił Tarnowskiego

Połacie lasu, tworząc uzdrowisko.


Po dzień dzisiejszy, oby znacznie dłużej!,

Ludzie ściągają w to miejsce po zdrowie,

Bo w tym zakątku - w tej Czarneckiej Górze,

Co jest bezcenne?... Przyjezdny się dowie.


Tubylcom bowiem nie trzeba tłumaczyć,

Wartości życia na nowo odkrywać -

Ci wiedzą dobrze, ile spokój znaczy,

Co nie pozwala od ciała odrywać


Duszy, bez której ginie człowieczeństwo,

Gdyż zaniedbana jest w sercu sztyletem,

Że niepotrzebne jest do szczęścia męstwo.

Życie w harmonii jest jego sekretem.

grafika pochodzi ze strony: tapeciarnia.pl


wtorek, 7 stycznia 2025

ZORZA

Wiatr się do mnie dobija, w okna uderzając

Gałęziami bezlistnych drzew, które w lamencie,

Koronami i świszcząc, i się pokładając,

Wiją się kłębowiskiem konarów w odmęcie.


Niebo gniewne im ciąży jak jeździec, zwiastując

Czas zamętu i nędzy w parcianych łachmanach.

Kałużami chodniki od strachu wibrując,

Są pod wiatrem jakoby nadwątlały hamak.


Wyje echo i jęczy niczym wilków sfora.

Ciemność tłamsi latarnie jak iskry z ogniska.

Niby dnia się nieśmiało zapowiada pora,

A promieni słonecznych nie widać zjawiska.


Ulicami samotność niczym rwąca rzeka

Płynie prosto przed siebie na oślep bez lęku.

Cisza siedzi w ukryciu i cierpliwie czeka,

Uszy w dłoniach trzymając, na uśpienie jęku.


Obojętny na wszystko czas się ciągle spieszy.

Za nim pędzą z zadyszką zegary spóźnione.

Ślady ciał oderwanych od ciepłych pieleszy

Opłakują, co dobre i co utracone...


I w tym właśnie momencie już do mnie dociera,

Że czas wreszcie postawić na czarnego konia

I się odbić, by zacząć, od szczerego zera

Z wiarą, że mnie bez walki licho nie pokona!


W moich dłoniach mam wszystko, czego mi potrzeba.

Skronie wieńczą nie lauru wieńce rozłożyste,

Ale skrzydła, na których wzbijam się do nieba,

Dzięki którym się wszystko staje oczywiste.


Wdzięczność budzi się we mnie za przyjaciół wiernych -

Tacy są słodką wodą na bezkresach morza.

Zostawiając za sobą tłum osób bezczelnych,

Widzę, wschodząc, jak wznosi się wraz ze mną zorza.

grafika pochodzi ze strony: tapeciarnia.pl