Na posypane cukrem pudrem drzewa
Usiadł ptaszyna, z szronem się stapiając.
Na przyjście wiosny nostalgicznie śpiewa,
Zimowej aurze trelem zaprzeczając,
Na co ciekawskie trawy w pióropuszach
Skrzących się śniegu jedynie namiastką
Starają wyjrzeć się spod kapelusza,
Co je przykrywa puchu białą garstką.
Jedynie wróble świergotem się śmieją
I krukowate szyderczo rechoczą,
Podmuchy wiatru zimnem bowiem wieją,
Obłoki deszczem zmarzniętym się pocą.
Szklana nawierzchnia pokryła chodniki.
Słońce się blade cieniem w nich ogląda.
W gałęziach dzwonią szronu koraliki,
Gdy go powietrze, dygocząc, zeń strąca.
Zsiniały błękit wisi ociężale.
Czubkami sosny go asekurują,
Aby nie zleciał na ziemię ospale
Niczym poduchy, co się pierzem prują.
Wiszą jak jabłka zakazane w raju
Sikorki, świecąc złociutkim podbrzuszem.
Stadkiem fruwają w bezlistkowym gaju,
Gdy się zbyt śmiało, weń wchodząc, poruszę.
Mróz za nos wodzi mnie zoraną ścieżką,
Po której bruzdach kroki się ślizgają,
Przez co się idzie, jak za karę, ciężko.
Nogi kontroli nad szlakiem nie mają.
Pomimo tego maszeruję chętnie,
Gdzie mnie zachłanne oczy wzrokiem niosą.
W białych koronkach świat wygląda pięknie.
Niektóre ptaki to radośnie głoszą,
Przez co w podskokach podążam jak dziecko
Prosto przed siebie bez chwili wahania,
A że uskrzydla mnie bajkowe piękno,
Uczę się, chodząc po ziemi, latania.