Spijając kawy wywar Czarnej Ziemi,
W którym się słońce swym ogniem przebija,
Patrzę przez okno na splot gęstych cieni,
Co w kłębowisko ciemności się zwija
I się oplata wokół drzew bezsennych,
Co ciągle szepczą świszczące zaklęcia,
Pośród to których z wiadrem myśli pełnych
Chodzę i szukam okruszynek szczęścia.
Chłód mnie przeszywa wręcz do szpiku kości
I to nie wiatru jęczącego z żalu,
Ale z powodu trzeźwej świadomości,
Ze słychać w dali fałszywy ton balu,
Na którym świat się bawi upojony
I niemal spity do nieprzytomności,
Manipulacją, kłamstwami karmiony
I niewstydzący się swojej nagości.
Wiruje w tańcu ramieniem objęty
Głupoty dzwonkiem w dzwoneczkach dzwoniącej,
W za dużych butach unoszącej pięty
Jakby od ziemi ją w stopy parzącej.
Świat się zachwycił jej spontanicznością,
Co jest efektem zmysłów postradania.
Przylgnął w objęcia jej wręcz z naiwnością
I się na nogach prowadzony słania.
Ona zaś berłem z nań wciśniętą główką,
Która ów światu odcięta została,
Jak poszczerbioną, bezpłodną stalówką
Skrobie w umyśle, co by dostać chciała,
I przekabaca na swą korzyść tylko
Świat, który dławi się wymiocinami,
Bo oto mądrość wyskrobana szpilką
Mdli go swoimi martwymi szczątkami,
Na co głupota uwagi nie zwraca,
A jeno w tańcu pustym śmiechem dudni
W rytm dziurawego swych butów obcasa,
Co przypomina dźwięk wyschniętej studni.
Świat się porzygał, co głupotę cieszy,
I z swego ciała spuścił nieczystości ,
I zniesmaczony wciąż z głupotą grzeszy
Uzależniony od lekkomyślności.
Chlupie więc pod nim gnój, co wyciekł z niego,
I rozpryskuje się na wszystkie strony.
Świat zaś nie widzi w tym niczego złego
I się w głos śmieje ów gnojem spojony...
Już się stopiła świeczka filozofów -
Ateny stały się dziś Atlantydą...
Literatura pozbawiona głosu
Sprawia, że wszyscy niemal się nią brzydzą.
Wszystko dziś bowiem, co rozum wzbogaca
I co jest tlenem dla jego komórek,
Się (najzwyczajniej!) światu nie opłaca,
Więc świat... jest pawiem pozbawionym piórek.
Zamykam oczy, aby się oddalić
Od tego, co mnie mierzi i otacza.
Niewiele można współcześnie pochwalić.
Człowiek się bowiem (wbrew pozorom) stacza.
Ostatni kawy łyk na ustach stygnie.
Patrzę na drzewa w rozmazanym blasku
I mam nadzieję, że gdy świat mi zbrzydnie,
Znajdę dusz bratnich ślad na drodze w piasku
I pójdę za nim sama, nie! samotna,
Co ma znaczenie (i to!) niebanalne.
Tymczasem życie będę skromne wiodła.
Z pokorą przyjmę nawet dni fatalne,
Byleby tylko nie ulec głupocie,
Co niejednemu wypaliła oczy.
Światu się zdaje, że opływa w złocie,
A na bogactwo prawdziwe się boczy...
No, cóż... - westchnęły kości przy wstawaniu,
Gdy zegar do drzwi wskazówką zastukał.
Ruszam przed siebie ku memu wyzwaniu,
By dzień bezczynnie mnie dzisiaj nie szukał,
I ignoruję za oknem wesołka,
Któremu większość haniebnie uległa.
Głupota daje tron - zamiennik stołka -
I w swej hojności strasznie jest przebiegła
Jak lep na muchy, co kusi słodyczą
I naiwnymi obkleja swe taśmy.
Lgną do niej ludzie, co na wiele liczą,
A na świat patrzą przez soczewki zaćmy.
grafika pochodzi ze strony: tapeciarnia.pl
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz