Oplujesz twarz moją.
I cóż że ci po tym?!
Chmury za mną stoją,
Więc swym deszczem złotym
Obmyją plwociny
Z mojego oblicza
Bez żadnej przyczyny,
Co winy przelicza.
Uderzysz mnie w plecy
I szarpniesz za brodę,
Ale ja dla hecy
Poczuję swobodę
I grzbiet swój wystawię,
Policzki odsłonię –
W tchórza się nie bawię
I łzy nie uronię.
Rzucisz we mnie wzgardą,
Poniżysz wyzwiskiem,
Swą naturą hardą
Me zalety wszystkie
Będziesz chciał odebrać
Mej ranionej duszy –
Będziesz musiał przegrać,
Bo Bóg się poruszy
I, cierpliwość tracąc,
W mej obronie stanie
Za podłość twą płacąc,
Kiedy czas nastanie,
Więc ja ze spokojem
Tobie się przyglądam
I za krzywdy moje
Niczego nie żądam.
Wdzięczna tylko jestem,
Że twe upodlenie
Twym nieludzkim gestem
Wzmacnia me myślenie
I czyni odporną
Na twe złośliwości.
Bogu jestem skłonną
Oddać się w miłości.
Tobie zaś, współczując,
Mogę tylko życzyć,
Byś, siebie rujnując,
Nie chodził na smyczy
I odnalazł wreszcie
Swoją godność własną,
Której na nieszczęście
Jestże w tobie ciasno.
Dzisiaj ci dziękuję,
Bo dzięki twej złości
Silniejsza się czuję –
Nie dźwigam zazdrości,
Potrzeby nie noszę,
By z tobą przebywać
I aby twe grosze
Jak siebie przeżywać.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz