O, idzie pani w kapeluszu z słomy,
Z którego trawy pióropusz wyrasta.
Włos jej srebrzysty, delikatnie płowy
Wrzosów związuje wstążeczka kwiaciasta.
Tren białej sukni ciągnie się poświatą
I na gałązkach poprutej koronki
Nić rozpościera, jakoby serwetą
Zdobiąc mijane po drodze zakątki.
Spod pantofelka przekwitnienie wschodzi.
Od pocałunku liście się rumienią.
Cień jej nieśmiały wiernie za nią błądzi,
Nie ulegając wyblakłym promieniom.
Falbaną trąca nasiona z łodygi,
Gdy dłonią gładzi przejrzałe kielichy.
Wszystko się wokół wydaje na niby…
Snuje się za nią w rozmarzeniu cichy
Obraz istnienia podobny wspomnieniom,
Który pod pędzlem jak impresjonizmu
Zda się wyrywać łzawiącym westchnieniom
W krótkich, ulotnych odgłosach liryzmu,
W bliźniaczo krewnych deszczu partyturach,
Co o paprocie nuty rozpryskują,
Z których pozornie melodia ponura
Dźwięków, co serce do głębi przejmują,
Leci w błękity ptactwem w pęku kluczy,
Zawodząc gęsi, żurawi lamentem…
Za nimi dzika bezdomność się włóczy,
W dłoń wypłakując oczęta przejęte.
O, idzie pani z piórem w kałamarzu,
Na blaszkach liści strofy zapisują.
Wiatr je powtarza, jakby przy ołtarzu
Modły z pamięci czule recytując.
I… choć świadomy, że miłość ta minie,
Śpiewa jej wersy szumem i szelestem,
A z rozrzewnieniem gra na mandolinie
Echo, co wersy te ponawia szeptem.
Dęby i brzozy korony swe chylą
W poszanowaniu tego zakochania,
A jęki sosen ze współczuciem płyną
Jakby świadome rychłego rozstania
Kochanka z panią piękną w białej sukni,
Która na niego nie zwraca uwagi.
Już nawet rzeka wygrywa na lutni
O sercu, które porzucone krwawi,
Lecz mimo tego wiatr się nie poddaje
I za tą panią snuje się w obłędzie.
Ona przy stawie pobliskim przystaje,
Jakby czekała, co w tej chwili będzie…
A wzrok jej wznosi się w posępne chmury.
Nostalgią usta mocno podkreślone
Niemal bezdźwięcznie budzą swe kontury,
Puszczając w błękit słowa uskrzydlone,
Lecz nikt tej mowy nie zna, nie rozumie…
Ona się zdaje pączkować zaklęciem.
Gałęzie płaczą w szalonym poszumie,
Liśćmi rzucając jak ryżem na szczęście,
A traw przybrzeżnych pałki jak wahadła
Na boki – starych zegarów zwyczajem –
Kołyszą ważkę, co na nie usiadła
I w lustrach skrzydeł błysk wody oddaje…
A wokół cisza niczym przestraszona
Kuca w ukryciu, zaciskając dłonie.
Zda się przez panią niezauważona,
Chociaż spojrzenie na jej licach płonie,
Więc się powoli z kryjówki wychyla
I w stronę pani z zawstydzeniem zerka,
A pani trzyma w swych dłoniach motyla
I szelest kartek pod jej palcem pęka,
Wciągając w liter ścieżyny źrenice,
Które od świata zdają się odstawać…
Wierzba zsunęła włosów przyłbicę.
Widać!, nie można tej pani przeszkadzać,
Która się w książkach nagle zatraciła
I odpłynęła od rzeczywistości.
I chociaż wiatru w głowie zawróciła,
Nie skorzystała z uroków miłości,
A gdzieś zastygła w melancholii bycie
Obecna ciałem, lecz duchem ulotna.
Śladami kwiatów suszonych w zeszycie
Piękna jest, krucha i zmysłom ulotna.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz