I
ruszyli kolędnicy –
Ona
w spodniach, on w spódnicy;
Ona
włos anielski miała,
W
którym głowę swą schowała;
On
od owcy wełny kłęby,
Pelerynę
w złote pędy;
Ona
sadzą wymazana,
Kożuch
wdziała jak z barana;
On
brokatem jak śnieg świecił
I
w pończochach z wzorem sieci,
Na
szpileczkach krok koślawił
I
od śmiechu krtań swą dławił;
Ona
w butach jak w kajakach…
Usiąść,
z rozbawienia płakać.
Tak
ekipa w tym duecie
Żart
za żartem płynnie plecie,
Od
chałupy do chałupy
Odciskając
swoje buty.
„Bóg
się rodzi” – duet pieje,
Aż
od śpiewu noc truchleje.
Drzwi
na oścież otwierane,
Stoły
suto zastawiane
Gości
hojnie zapraszają
I
co mają, szczerze dają,
Więc
od domu tak do domu
Z
wielkim hukiem równym dzwonu
Idzie
kolędników duet –
Kolęd
niesie ich piruet.
Po
godzinach ona wraca,
W
owczej wełnie się obraca,
Na
szpileczkach ledwo stoi,
W
opowieściach chaos dwoi,
Ale
jego gdzieś zgubiła,
Bo
zdradziła go wszak siła,
Więc
synowie wyruszyli,
Gdyż
o ojca się zmartwili,
Co
go matka gdzieś posiała,
Gdy
z gościny z nim wracała.
Białą
drogą idą chłopcy.
Wzrok
ich strzela niczym z procy.
W
zaspy śniegu zaglądają.
Serca
w strachu kołatają,
Że
im ojciec gdzieś zamarznie,
Że
mu zima życie zgarnie.
Iskrzy
srebrem śnieg na ziemi,
Gwiazdą
białą świat się mieni,
A
po ojcu ani słuchu.
Cisza
drzemie w śnieżnym puchu…
Wtem
z oddali się wyrywa
I
w przestrzeniach się rozpływa:
„W
żłobie leży, kto pobieżny…”
Ojciec
w śniegu orłem leży,
Ze
spokojem kolędując,
Kończynami
wymachując
W
rytm muzyki, upojenia,
W
gestach jednak odrętwienia,
Więc
synowie go zławiają
I
po śniegu go ciągają
Jak
narciarza z pleców bólem –
Delikatnie
oraz czule.
Ślizgiem
ojciec jest ciągniony
I
do domu prowadzony.
Włos
anielski ma na głowie.
Śpiewa,
czkając wręcz w półsłowie:
„Przybieżeli
do Betlejem…”
Syn
się jeden, drugi śmieje.
Ojciec
głowę w piersi tuli,
Półsnem
ciało słabe kuli,
Po
czym nagle z orzeźwieniem
Gna
przed sobą kolęd pienie.
Za
nim echo więc powtarza,
Co
na ustach się mu zdarza.
Gdy
do domu jednak wchodzi,
Rozciągając
tak zawodzi:
„Lulajże
Jezuniu, lulaj…
A,
Ty Go matu… przytulaj…”
Nie
dokończył, bowiem zasnął.
Zasypiając,
jeno mlasnął
I
obrócił się plecami,
Świecąc
w kołdrze obcasami.
Tak
się skończył czas kolędy,
Trubadurze
świąt popędy,
Co
przez Wąsosz wszem pędziły,
Nim
się w śniegu pogubiły.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz