środa, 26 sierpnia 2020

KOLĘDNICY

I ruszyli kolędnicy –

Ona w spodniach, on w spódnicy;

Ona włos anielski miała,

W którym głowę swą schowała;

On od owcy wełny kłęby,

Pelerynę w złote pędy;

Ona sadzą wymazana,

Kożuch wdziała jak z barana;

On brokatem jak śnieg świecił

I w pończochach z wzorem sieci,

Na szpileczkach krok koślawił

I od śmiechu krtań swą dławił;

Ona w butach jak w kajakach…

Usiąść, z rozbawienia płakać.

Tak ekipa w tym duecie

Żart za żartem płynnie plecie,

Od chałupy do chałupy

Odciskając swoje buty.

„Bóg się rodzi” – duet pieje,

Aż od śpiewu noc truchleje.

Drzwi na oścież otwierane,

Stoły suto zastawiane

Gości hojnie zapraszają

I co mają, szczerze dają,

Więc od domu tak do domu

Z wielkim hukiem równym dzwonu

Idzie kolędników duet –

Kolęd niesie ich piruet.

Po godzinach ona wraca,

W owczej wełnie się obraca,

Na szpileczkach ledwo stoi,

W opowieściach chaos dwoi,

Ale jego gdzieś zgubiła,

Bo zdradziła go wszak siła,

Więc synowie wyruszyli,

Gdyż o ojca się zmartwili,

Co go matka gdzieś posiała,

Gdy z gościny z nim wracała.

Białą drogą idą chłopcy.

Wzrok ich strzela niczym z procy.

W zaspy śniegu zaglądają.

Serca w strachu kołatają,

Że im ojciec gdzieś zamarznie,

Że mu zima życie zgarnie.

Iskrzy srebrem śnieg na ziemi,

Gwiazdą białą świat się mieni,

A po ojcu ani słuchu.

Cisza drzemie w śnieżnym puchu…

Wtem z oddali się wyrywa

I w przestrzeniach się rozpływa:

„W żłobie leży, kto pobieżny…”

Ojciec w śniegu orłem leży,

Ze spokojem kolędując,

Kończynami wymachując

W rytm muzyki, upojenia,

W gestach jednak odrętwienia,

Więc synowie go zławiają

I po śniegu go ciągają

Jak narciarza z pleców bólem –

Delikatnie oraz czule.

Ślizgiem ojciec jest ciągniony

I do domu prowadzony.

Włos anielski ma na głowie.

Śpiewa, czkając wręcz w półsłowie:

„Przybieżeli do Betlejem…”

Syn się jeden, drugi śmieje.

Ojciec głowę w piersi tuli,

Półsnem ciało słabe kuli,

Po czym nagle z orzeźwieniem

Gna przed sobą kolęd pienie.

Za nim echo więc powtarza,

Co na ustach się mu zdarza.

Gdy do domu jednak wchodzi,

Rozciągając tak zawodzi:

„Lulajże Jezuniu, lulaj…

A, Ty Go matu… przytulaj…”

Nie dokończył, bowiem zasnął.

Zasypiając, jeno mlasnął

I obrócił się plecami,

Świecąc w kołdrze obcasami.

Tak się skończył czas kolędy,

Trubadurze świąt popędy,

Co przez Wąsosz wszem pędziły,

Nim się w śniegu pogubiły.





Brak komentarzy:

Prześlij komentarz