piątek, 28 marca 2025

NA KLUCZ

Wszyscy śpią jeszcze... jeno wstały ptaki,

Które Laudesy wdzięcznie odmawiają,

Przez co przestworza, drzewa oraz krzaki

Trelem organów w niebo rozbrzmiewają,


Aż dźwięk się mrowi nut nieskończonością

I akustyką dyskretnego echa

Stwórcy hołd składa ze szczerą wdzięcznością

Za dzień, co w progu wschodu na świat czeka.


Słońce w pokłonie nie śmie się wychylić

I celebruje ów akt rozmodlenia,

By w odpowiedniej swej pokory chwili

Wyjść na nieboskłon złotym światłem z cienia.


Rześkie powietrze krystalicznie chłodne,

Pachnące rosy bezwonnym zapachem

Niesie nektary w miód wiosenny płodne

Jakby kadzidło ziół pod ciemnym dachem.


Bladoróżową szczeliną już dnieje,

Chociaż ulice we śnie pogrążone

Truchleją w ciszy... Nim kogut zapieje,

Zostaną tłumom zbudzonym zdradzone.


Nim to nastąpi, chłonę świat w bezruchu,

W którym przed Bogiem padł wiatr na kolana.

Idąc zaś ufnie za namową słuchu,

Czuję się ciszą cała rozedrgana


Jak liść na wodzie w pierścieniu zieleni,

Co wibracjami powietrza głaskana

Nie płynie nurtem, a słońcem się mieni

Jakoby dziecię do snu kołysana...


I żal mi serce niczym ostrzem rani,

Bo trzeba będzie spokój mi porzucić

I zacumować duszę na przystani,

Gdyż ta się nie chce z natchnienia ocucić.


Już obowiązek palcem mi na mapie

Rozciera kroków mych przetartą ścieżkę,

W którą jak w sieci pajęczyny łapie

Wolność mą, co się dostosować nie chce


Do codzienności wręcz wytresowanej

I coraz bardziej skąpiącej swobody.

W oddali słyszę przestrzeni wołanie,

A mnie trzymają przy ziemi okowy,


Choć... myśl podszeptów propozycją kusi

A słowa krzyczą ust niemych zrośnięciem,

Gardło milczeniem się krztusi i dusi,

Do pióra garną się spragnione ręce!,


Ale świadomość bata świstem gani,

Przypominając o zobowiązaniach.

Duszę natchnioną biczowaniem rani,

Bo przyziemności ta się w pas nie kłania.


Jak ptak więc jestem stalówką przeszyty,

Co mu się niebo na skrzydłach nie kładzie,

Ale słowami zalane zeszyty

Trzymane na klucz w zamkniętej szufladzie...

grafika pochodzi ze strony: tapeciarnia.pl



wtorek, 25 marca 2025

JUŻ SIĘ NIE BOJĘ

Już się nie boję rozdroży w drodze,

Zakrętów, które nic nie zdradzają.

Za słońcem wzrok swój jedynie wodzę

Ku gwiazdom, które z nieba spadają.


Niestraszne mi są dni, co nieznane.

Jutro w mym życiu wszak nie istnieje.

Wdzięcznie traktuję to, co mi dane,

Mając jedynie skromną nadzieję


Na los, co który się nie odwróci

Z walizką rzeczy mi odebranych...

Czas utracony już nie zawróci

Do miejsc i ludzi dziś wspominanych.


Zatem po śladach mych nie powracam

Tam, gdzie mnie z wczoraj pozostawiłam.

Powoli siebie samą zatracam.

Każda mnie strata w tą z dziś zmieniła.


Z zachodem słońca siadam nad wodą,

By twarz swą ujrzeć w jej tafli śpiącej,

Poznać kobietę już nie tak młodą,

Co skrzy pajęczyn włosem na łące.


W szumie traw szukam mego oddechu,

W szeleście liści myśli w debacie

I spijam bycie me bez pośpiechu

W przylegającej do piersi szacie


Mgły, co się wznosi o bladym świcie.

Rosą me ciało do życia budząc.

Spisuję słowa mych ust w zeszycie,

Szeptem warg w krzyku niemym nie trudząc,


Żeby nie spłoszyć lękliwej ciszy,

Co akustyką jest filharmonii.

W jej głosie dusza sumienie słyszy,

Które wyrzutem jej spokój goni...


Już się nie boję ludzi z kamieniem,

Co im wyrasta z dłoni w ataku.

Karmię ich tylko głuchym milczeniem,

Idąc stabilnie po grząskim piachu.


Samotność dzisiaj nie budzi lęku,

Choć drzwiami skrzypi pustego domu

I dzwoni kluczy bukietem w pęku,

Nie dając podejść pod próg nikomu.


Dotyk okładek mnie uspokaja,

Emocje głaszcząc jakoby kota.

Pióro zaś w ręku moim pozwala,

Aby płonęła we mnie ochota


Do podbijania niemożliwego

Na podobieństwo orłów pod niebem,

Które potęgą skrzydła prężnego

Krążą swych lotek bezdźwięcznym śpiewem;


Do bycia sobą na przekór tłumom,

Które tresurą codziennej taśmy

Jak twór fabryczny na oślep suną

W tunel istnienia mroczny i ciasny.


Już się nie boję prawdy, szczerości.

Uczciwość bowiem, lecz z samą sobą!,

Jest przywilejem - stanem wolności,

Co nie opisze wszak żadne słowo.


Nie!-bliższa ciału memu koszula,

Ale sukmana, co świat przyziemny

Od bezwstydności chroni, otula,

Przez co się staje nadal tajemny


I wciąż powabnie zaskakujący,

Mimo że niemal w zasięgu ręki,

I ciągle piękny, inspirujący,

Kojący wszelkie bóle udręki.


Już się nie boję, bowiem dojrzałam.

Teraz... przekwitnąć i uschnąć trzeba,

By - bo już sedno życia poznałam -

Ustąpić miejsca pod flagą nieba


Tym, co okrętem ku lądom płyną

Sztormem młodości nieoszczędzani,

Gdyż, gdy do portu swego zawiną,

Wreszcie przemówią mymi słowami:


Już się nie boję rozdroży w drodze,

Zakrętów, które nic nie zdradzają,

Ludzi, od których chrońże nas Boże,

Kamienie w dłoniach mściwych ściskają.

grafika pochodzi ze strony: tapeciarnia.pl



środa, 19 marca 2025

ZNANI POLITYCY Z NASZEJ OKOLICY

Wieść przez wioski się przedziera:

Wąsosz miała Kissingera!

Na Przymiarkach mieszkał przecież,

Znany dobrze w swoim świecie,

Tym przydomkiem człek nazwany

I jegomość szanowany

Przez mieszkańców ów osady,

Gdyż nie szukał z nikim zwady

A żył w zgodzie z sąsiadami,

Nie ubliżał im słowami,

Nie dokuczał złośliwością

Oraz służył życzliwością.

Henry-k dobrym był człowiekiem,

Choć zdziwaczał nieco z wiekiem.

Nie uchylał się od pracy.

Wiedział, co też bieda znaczy,

Więc nikomu nie zazdrościł,

A nie szczędził tym litości,

Którzy kiepsko się trzymali

I pod górkę zasuwali,

Przez co zawsze był pomocny,

W ruchach zwinny, szybki, skoczny,

Co sprzyjało trudom w pocie,

Gdy grzbiet zginał przy robocie.

Skąd się wzięło to przezwisko?

Zaraz wytłumaczę wszystko!

Heniu kumpla miał stałego,

Przyjaciela z nim zgranego,

Z którym razem pracowali,

A gdy grosza przytulali

Po kielonku po robocie

Czy to w deszczu, w słońca złocie,

Rozprawiali i śpiewali,

Dawne czasy wspominali.

Heniu z Pietrkiem, Pietrek z Heńkiem

Mieli wady, lecz maleńkie.

Obaj bowiem ci chojracy

Nie do zdarcia byli w pracy!

Złego słowa nie wypowiem

I zaprzeczę, gdy się dowiem,

Że to były tylko trzpioty

Wręcz niezdatne do roboty,

Że to były lekkoduchy.

Nie okażę wówczas skruchy!

Nie okażę zrozumienia,

Gdy te podłe oskarżenia

Rozpowszechnią wstrętne plotki!

Żaden z nich (fakt!) nie był słodki,

Lecz normalne to dla chłopa,

Kiedy wzbiera w nim ochota

Na chwileczkę zapomnienia,

Ust w gorzałce zanurzenia,

Choć! - zaznaczyć teraz muszę,

Bo inaczej się uduszę -

Każdy z nich pod wpływem trunku,

Co był częścią poczęstunku

I zapłaty za robotę,

Miał maniery niemal złote

Oraz jedną upierdliwość,

Którą wspomnę przez uczciwość.

Pietrek gadał nieustannie,

Słowa cedząc tak starannie

Jakby w sejmie lub w senacie

Brał wręcz udział przy debacie.

Mowa z ust się jego lała

I znużeniem zalewała

Skazanego nań słuchacza,

Co któremu nie uwłaczał

Ani słowem, ani gestem,

Dając jeno wyraz: Jestem!

Z Heniem było dość podobnie,

Chociaż dziwnie, niewygodnie,

Bowiem Henry-k po kielichu

Prawił głośno, nie po cichu,

I jakoby poliglota,

Kiedy naszła go ochota,

Po angielsku z ludźmi gadał,

Którym płynnie, sprytnie władał,

Mimo że się go nie uczył.

Nie dlatego, że się włóczył,

Lecz z powodu komunizmu,

Co był cieniem stalinizmu

Tresującym wszystkie dzieci,

Że młot z sierpem złotem świeci.

Wszyscy we wsi się dziwili,

Bo gdy Heńka ugościli

Wodą z ognia lub wineczkiem,

Ten (dosłownie) za chwileczkę

Po angielsku prawił płynnie,

Co nie brzmiało nic dziecinnie,

Lecz poważnie i dostojnie.

Jak możliwe to?... Któż pojmie?!

A ton wzniosły i dostojny

Swych przemówień krwisty, płonny

Wnet przerabiał na śpiewanie -

Gwiazd muzyki odtwarzanie,

Brzmiąc jak Kelly wręcz Family,

A za moment (w jednej chwili!)

Jak wszem znany Demis Roussos,

Co się wznosił ponad głuszą,

Angielskich słów powtarzaniem,

Których Anglik nie był w stanie

Rozszyfrować i zrozumieć,

Choć swój język winien umieć.

Z tej to właśnie że przyczyny

O Henry-ku usłyszymy,

Iż był we wsi Kissingerem -

"znał" języków bowiem wiele,

Co mu sławę zapewniło

I przydomkiem ów ochrzciło,

Przez co wieś się może chwalić,

Że też kiedyś tu mieszkali

Wręcz w sąsiedztwie Kissingera

I to! będzie prawda szczera.

grafika pochodzi ze strony: tapeciarnia.pl







ADAPTACJA

Latarnie świecić nadal nie przestały,

Choć słońce zdjęło dawno już zasłonę.

Jakoby czaple wzdłuż chodników stały

Nad nurtem kroków cierpliwie skulone.


Wybladła jasność w poszarzałej szacie

Z różowym blaskiem nieśpiącego nieba

Swą jaskrawością nań osadzać zda się,

Wisząc na czubkach bezlistnego drzewa,


Które się wrosło rozkrzewioną grzywą

W przestrzeń wyciętą pierścieniem betonu...

Korona jego zamarła, o dziwo,

W bezwietrznym szumie milczącego tonu,


Więc usłyszałam rażącą tęsknotę,

Co się w gałęziach drzewa zagnieździła.

Poczułam w sercu ogromną ochotę,

By się ma dusza z nim hen! wypuściła


Jak jeździec, który do konia przylega,

Gdy ten galopem za horyzont pędzi.

Świadomość jednak wzrokiem w dal wybiega,

Przykrych widoków mym myślom nie szczędzi.


Nie widać bowiem przestworu zieleni,

Co się z błękitem rozgwieżdżonym zlewa

I kryształami rosy, skrząc, się mieni,

I pachnie kwiatem, i miodem dojrzewa.


Ścieżki asfaltu siecią zarzucone

Ścierają butów zmęczone podeszwy.

Ludzie nań suną w narzuconą stronę,

Zapominając o sobie bez reszty...


A mi się marzy wyjść poza granice

Życia w okowach, co smak zatraciło;

Wystroić nagość w przewiewną spódnicę,

By moje ciało deszczem się pociło;


Szczotkować włosy wiatru grzebieniami;

Usta zagłuszyć traw szumem o świcie,

Aby nie zdeptać szeptu podkowami

Ciszy, co piersią karmi moje bycie.


A mi się marzy ruszyć przez równiny,

W które się wgryza potęga górami;

Pędzić na oślep w kotliny, w doliny

Z rozpostartymi jak skrzydła rękami;


Zawisnąć w górze niczym ptak nad ziemią,

Aby wykrzyczeć światu, żem szczęśliwa.

Niech się radości dźwięki rozprzestrzenią!

Niech mnie natura do siebie przyzywa!


Gdziekolwiek będę, niechaj mnie ujmuje

Jako Indianin, co śladem mej stopy

Niczym barwnikiem twarz własną maluje,

Kreśląc na skórze szlaków moich sploty!


Tymczasem... siedzę w fotelu przed oknem

Z kubkiem pachnącym wypitą herbatą.

W słońca strumieniach rozmarzona moknę

I się przyglądam w trawie białym kwiatom.


Czas mi upływa wręcz niepostrzeżenie.

Trudno okiełznać pędzące minuty.

Słychać zegara bezradne westchnienie.

Pora założyć rozchodzone buty


I ruszyć w drogę, co papierem ściernym

Dla nóg znużonych marszem się wydaje.

Duch, będąc ciału wciąż kompanem wiernym,

Co krok do przodu na chwilę przystaje,


Aby się upić wiosną w przebudzeniu,

Co młodym winem w swym bukiecie trąca,

By iść nad ziemią w snów rozkojarzeniu

Ku zachodowi płomiennego słońca.


Bez tych postojów trudno by mi było

Zaakceptować moje tu istnienie.

Niech by się moje pragnienie ziściło,

Aby betony zalały przestrzenie


Bujnej zieleni, co rozkrzewia bory...

Wtedy bym chatę sobie postawiła

Z pni, które jeszcze nie straciły kory

I w których płynie wciąż żywicy siła;


Wtedy na progu sobie bym siadała

Wabiona śpiewem wiatru oraz ptactwa,

Odgłosów rosy ze czcią bym słuchała,

Które szelestem strąca cisza zacna...


Tego mi trzeba i niczego więcej,

Co niemożliwym niemal się wydaje,

Bo gdy wyciągam po to głodne ręce,

Świat, lecz z betonu, znów przede mną staje


I znowu muszę siebie w nim odnaleźć,

I znowu muszę zaczynać od nowa,

Z powodu czego można wręcz oszaleć,

Przed czym ucieka w rozmarzenie głowa.

grafika pochodzi ze strony: tapeciarnia.pl



środa, 12 marca 2025

EUROPA W KAFTANIE

Biega Europa po ulicach miasta

Pod baldachimem tęczowych kolorów.

Trudno odgadnąć... chłop to czy niewiasta?...

W tłumie dziwacznych libido-upiorów...


Świeci Europa gołymi dupami,

By wzmocnić hasło braterstwa, równości.

Wodzona za nos ślepo instynktami

Ustami krocza wrzeszczy o wolności,


Wielbiąc i chwaląc tylko przyrodzenie,

W świetle którego (na przekór myśleniu)

Rozum przestaje mieć jakieś znaczenie,

Tym zaprzeczając człowieka istnieniu.


Kiedyś Rzymianie, Starożytni Grecy

Hołd oddawali bogom tego świata.

Cywilizacja (być może dla hecy?!)

Dziś z homo sapiens stworzyła wariata,


Co przed wargami sromowymi klęczy

I penisowi pokłony oddaje,

Targany chucią potwornie się męczy,

Za co się gani i bez przerwy łaje.


Kiedyś nie przyszłoby to wszak do głowy,

Że seksualny popęd u człowieka

Wyprze dobitnie łańcuch pokarmowy -

Człek jeść nie musi (?!) a z seksem nie czeka,


Więc!, gdy go tylko pod brzuchem zaswędzi,

Czego zaciskiem ud zdusić nie zdoła,

Za swym instynktem nieprzytomnie pędzi,

Co wręcz o pomstę w nieboskłony woła,


Bo wówczas chwyta gdzie kogo popadnie,

Oddając upust swemu podnieceniu

Czy to w warunkach intymnych, czy stadnie,

W paradzie hucznej, czy też w zacienieniu -


To nieistotne; ważne!, by się działo

Wbrew ewolucji Karola Darwina.

Wciąż z człekokształtnych wiele w nas zostało,

W czym tkwi popędu bonobo przyczyna.


Instrukcja zatem w kwestii masturbacji

Wyparła ze szkół program nauczania.

Wiedza i nauka pozbawione racji

Sprawiły, że się głowa dupie kłania,


A ta (nie wiedzieć czemu wywyższona)

Słońce zaćmiła pośladków krągłością,

Dlatego ziemia Europą ochrzczona

Żyje jedynie fizyczną miłością,


Nie dbając o nic z tak wielkim oddaniem

Jak o libido wiecznie wygłodzone.

To lubieżności się ślepe poddanie

Z rozumu czyni władzy pozbawione


Centrum, z którego winno iść myślenie

Ku prawdzie oraz poznaniu, logice,

A które niszczy lekkie uniesienie,

Co ściąga spodnie, zadziera spódnice,


Przez co Europa stanęła na głowie

I kapeluszem zdobi przyrodzenie.

Chcicy wszem wobec rozbiegane mrowie

Wstrzykuje w ciało jadem znieczulenie


Na duszę oraz istotę natury,

Którym się zwykło wartości ujmować.

Nad tą Sodomą czarne wiszą chmury!

Czy tym Europa zacznie się przejmować?!


Leży bezwstydna niczym prostytutka

O orientacji niesprecyzowanej.

Żądza jej krąży w żyłach niczym wódka.

Resztki godności zatraca zdeptanej,


A gdy za kostkę Amerykę chwyta,

Kiedy przechodzi obok niej chodnikiem,

USA kopie od tyłu z kopyta

Za to, że nie chce wesprzeć ją grosikiem,


Że nią pogardza i że się jej brzydzi,

Że chce ją zbudzić, szarpiąc za ramiona.

Europa powstać z rynsztoku się wstydzi?!

Bez majtek leży chucią odurzona.


Czy zechcesz zacnie się Europo bronić,

Kiedy przekroczy wróg twoje granice?!

Zbrukane dupsko czy zechcesz zasłonić,

Czy zaczniesz palić na stosie dziewice,


By nienażartej żądzy gościnnością

Nieprzyjaciela przyjąć na swej ziemi,

Którą przykryjesz rozgrzebaną kością?!

Zginiesz bezwiednie, jeśli nic nie zmieni


Twojej postawy, poglądów, działania,

Jeśli nie wskrzesisz bezcennych wartości.

Dziś świat się w pas ci, Europo, nie kłania,

Więc nie okaże twym dzieciom litości.


Zamiast obwiniać Stany Zjednoczone,

Zasłoń gaciami wreszcie przyrodzenie

I w marszu połącz nogi rozłożone,

Między którymi gnije twe myślenie!


Odrzuć ustawy, co bańką mydlaną

Puszczane w przestrzeń są dla ogłupienia!

Przestań być dziwką z błotem wciąż mieszaną!

Wkrocz pewnym krokiem w okres odrodzenia!


Zajmij się wreszcie tematem rzeczowym,

Nie!, kto z kim sypiać powinien czy musi.

Nigdzie nie zajdziesz ów szlakiem tęczowym.

Nos, będąc w dupie, w końcu cię udusi


I to nie będzie wina Ameryki,

A tego, żeś się kaftanem związała,

Bo (miast w koszuli spiętej na guziki)

Tyś z gołym zadem jak małpa biegała.


Oj, miałby z tobą Freud niemało pracy,

Karol zaś Darwin wpadłby w obłęd zmysłów.

Serwujesz siebie lubieżną na tacy.

Topisz się w ściekach tragicznych pomysłów.


Ty, kiedyś w szatach z jedwabiu i w perłach,

Dzisiaj w kaftanie godnym obłąkańca,

Z paczką kondonów w ręku zamiast berła...

Trzymasz swe dzieci na smyczy w kagańcach,


Skupiając życie oraz ich uwagę

Na przyrodzeniu, które wbrew naturze!,

Ma w twym mniemaniu przeogromną wagę.

Taką się tobą brzydzę oraz nużę.

grafika pochodzi ze strony: tapeciarnia.pl