środa, 27 listopada 2024

WESOŁEK

Spijając kawy wywar Czarnej Ziemi,

W którym się słońce swym ogniem przebija,

Patrzę przez okno na splot gęstych cieni,

Co w kłębowisko ciemności się zwija


I się oplata wokół drzew bezsennych,

Co ciągle szepczą świszczące zaklęcia,

Pośród to których z wiadrem myśli pełnych

Chodzę i szukam okruszynek szczęścia.


Chłód mnie przeszywa wręcz do szpiku kości

I to nie wiatru jęczącego z żalu,

Ale z powodu trzeźwej świadomości,

Ze słychać w dali fałszywy ton balu,


Na którym świat się bawi upojony

I niemal spity do nieprzytomności,

Manipulacją, kłamstwami karmiony

I niewstydzący się swojej nagości.


Wiruje w tańcu ramieniem objęty

Głupoty dzwonkiem w dzwoneczkach dzwoniącej,

W za dużych butach unoszącej pięty

Jakby od ziemi ją w stopy parzącej.


Świat się zachwycił jej spontanicznością,

Co jest efektem zmysłów postradania.

Przylgnął w objęcia jej wręcz z naiwnością

I się na nogach prowadzony słania.


Ona zaś berłem z nań wciśniętą główką,

Która ów światu odcięta została,

Jak poszczerbioną, bezpłodną stalówką

Skrobie w umyśle, co by dostać chciała,


I przekabaca na swą korzyść tylko

Świat, który dławi się wymiocinami,

Bo oto mądrość wyskrobana szpilką

Mdli go swoimi martwymi szczątkami,


Na co głupota uwagi nie zwraca,

A jeno w tańcu pustym śmiechem dudni

W rytm dziurawego swych butów obcasa,

Co przypomina dźwięk wyschniętej studni.


Świat się porzygał, co głupotę cieszy,

I z swego ciała spuścił nieczystości ,

I zniesmaczony wciąż z głupotą grzeszy

Uzależniony od lekkomyślności.


Chlupie więc pod nim gnój, co wyciekł z niego,

I rozpryskuje się na wszystkie strony.

Świat zaś nie widzi w tym niczego złego

I się w głos śmieje ów gnojem spojony...


Już się stopiła świeczka filozofów -

Ateny stały się dziś Atlantydą...

Literatura pozbawiona głosu

Sprawia, że wszyscy niemal się nią brzydzą.


Wszystko dziś bowiem, co rozum wzbogaca

I co jest tlenem dla jego komórek,

Się (najzwyczajniej!) światu nie opłaca,

Więc świat... jest pawiem pozbawionym piórek.


Zamykam oczy, aby się oddalić

Od tego, co mnie mierzi i otacza.

Niewiele można współcześnie pochwalić.

Człowiek się bowiem (wbrew pozorom) stacza.


Ostatni kawy łyk na ustach stygnie.

Patrzę na drzewa w rozmazanym blasku

I mam nadzieję, że gdy świat mi zbrzydnie,

Znajdę dusz bratnich ślad na drodze w piasku


I pójdę za nim sama, nie! samotna,

Co ma znaczenie (i to!) niebanalne.

Tymczasem życie będę skromne wiodła.

Z pokorą przyjmę nawet dni fatalne,


Byleby tylko nie ulec głupocie,

Co niejednemu wypaliła oczy.

Światu się zdaje, że opływa w złocie,

A na bogactwo prawdziwe się boczy...


No, cóż... - westchnęły kości przy wstawaniu,

Gdy zegar do drzwi wskazówką zastukał.

Ruszam przed siebie ku memu wyzwaniu,

By dzień bezczynnie mnie dzisiaj nie szukał,


I ignoruję za oknem wesołka,

Któremu większość haniebnie uległa.

Głupota daje tron - zamiennik stołka -

I w swej hojności strasznie jest przebiegła


Jak lep na muchy, co kusi słodyczą

I naiwnymi obkleja swe taśmy.

Lgną do niej ludzie, co na wiele liczą,

A na świat patrzą przez soczewki zaćmy.

grafika pochodzi ze strony: tapeciarnia.pl



poniedziałek, 25 listopada 2024

JESIENNE ZWOJE

JESIENNE ZWOJE

Szept mnie obudził pełen niepokoju.

Z łoskotem słowa w panice przesiewał.

Słyszałam szelest zwijanego zwoju,

Który w rulonie się uciszyć nie dał.


Spojrzałam w okno i na wstęgę liści

Z drążków gałęzi szumnie rozwiniętą.

Patrząc na blaszki upięte w kształt kiści,

Widziałam księgę w konarach rozpiętą…


A wiatr pergamin jej stronic rozciągał.

Szelestem strącał przeczytane słowa.

Artykulacją uwagę przyciągał,

Aż się koroną drzew ma stała głowa.


Szelest szemrzący szumiał nieustannie

Rzęsistym deszczem kolorowych liści,

Które wiatr strącał lekturą starannie

I które nadal z drzew do ciszy czyści.

grafika pochodzi ze strony: tapeciarnia.pl




środa, 20 listopada 2024

TAŃCZĘ...

Tańczę wśród myśli, niemal w bezruchu

Kołysząc ciałem w splecionych rękach.

Szept ich się nuci w wrażliwym uchu.

Brak tej melodii jest jak udręka.


Mnożą się dźwięki słów wykrzyczanych,

Które w mej głowie echo powtarza.

Świat moich myśli niewyszeptanych

Pustką wewnętrzną się nie odgraża.


Wiatr je jedynie wciąż mi podkrada.

Szelestem liści jak wścibska baba

Wszędzie i wszystkim je rozpowiada,

Świstem gałęzi szczegóły zdradza.


Gdzieś się w próg wmiecie, przez płot się wśliźnie,

W komin się wwierci i w okno wleci,

I niepytany komuś coś gwizdnie,

Rzuconą plotką sensacje wznieci,


Lecz... Czy ktokolwiek potok rozumie

Słów, które płyną wiatru korytem?!

Czy się ktoś wsłuchać w świst i gwizd umie?

Czy szelest wkradnie się w słuch z zachwytem?


Bezpieczne myśli niczym plusk wody

Spadają z trzaskiem kropel na ziemię,

W strugach bezwstydnej, szczodrej swobody

Tworząc prujące niebo strumienie.


A ja w nich moknę do suchej nitki

I niczym gąbka chłonę ich treści.

Wpadają tonem blaszanej miski

We mnie jak w studnię głębią swej treści


I kiedy idę, we mnie kołyszą

Się moje myśli z chlupotem, pluskiem,

Krzycząc w przestworza brzemienną ciszą,

Mórz, oceanów spokojnym hukiem.

grafika pochodzi ze strony: tapecirnia.pl




środa, 13 listopada 2024

ŻYCIE

Czymże jest życie, które to zda się

Trwać nieskończenie do końca świata,

Które po prostu dostało, ma się,

W którym się radość z smutkiem przeplata?


Traktować zwykli ludzie przywilej

Jako im prawo przysługujące,

Więc ignorują na co dzień chwile

Z zegara niemo w przeszłość lecące,


Budząc w ten sposób krnąbrność bezczelną,

Pychę, egoizm i obojętność.

Codzienność przecież nie jest im wierną,

Bo się powtarza, lecz nie przez wieczność.


Życie... tlen, który z powietrzem płynie

Przez nozdrza w płuca pachnący rosą,

Którego zapach jak bukiet w winie

Dojrzewa przez dzień, jak również nocą


I leżakuje niczym pień drzewa

Powalonego siłą żywiołu

W runie wilgoci, w kwitnących krzewach

Ścierany próchnem w szczyptę popiołu


Doprawionego mchu mokrą wonią

I aromatem konwalii leśnych,

Świeżością deszczu, co chmury trwonią,

I sztachetami zmurszałej pleśni,


Dymem z komina, co się w obłoki

Niczym wrzeciono wplątuje włóczką...

Wdech zaczerpnięty zda się głęboki,

Lecz wbrew pozorom trwa strasznie krótko.


Zaraz go wydech ostrzem przecina

Wyjałowiony z pięknej wonności.

Klatka piersiowa w nim się ugina

I gaśnie nagle smak przyjemności.


Szczęśliwy, który znów wdech pochwyci

I aromatem ciało ocuci.

Przestrzeń zapachem znów go zaszczyci

I doń na chwilę życie powróci,


Ale gdy wydech mostek uciśnie,

Miażdżąc bezdechem bijące serce,

Powietrze z człeka świstem wyciśnie

I lodowate splecie mu ręce.


Życie... chleb, który pobudza ciało,

Z plasterkiem masła, co się weń wtapia,

Woda, co której nie jest za mało,

Gdyż się na czole wysiłkiem skrapla,


Pęczki i marchwi, rzodkwi, pietruszki,

Kosze śliw, jabłek oraz ziemniaków

Sok, który cieknie po brodzie z gruszki,

Miód o kwiatowym smaku lizaków,


Pęta kiełbasy, skwierczące skwarki,

Co okraszają pulchne pierogi,

Ogórek cięty w drobne talarki...

Głodem śmierć trzyma życie za rogi.


Oddałby wtedy człowiek za okruch

Wszystko, co zda się sytemu cenne.

Bezwarunkowy budzi się odruch.

Instynkt uwalnia mroki bezwzględne,


Byleby życie - bladą jutrzenkę,

Co się rozświetla słońca jasnością,

Móc jeszcze chwycić za ciepłą rękę,

By nieba głębię spijać z radością.


Czym zatem życie jest według ciebie?

Jaką wartością może się szczycić?

Nie patrz zbyt dumnie, pewnie przed siebie.

Czerp teraz, tutaj, by się nasycić


Wonią powietrza, smakiem pieczywa,

Świeżością wody, natury siłą.

Niechaj z wdzięcznością ciało przeżywa

To, co bez duszy niczym by było.

grafika pochodzi ze strony: tapeciarnia.pl



poniedziałek, 11 listopada 2024

ŚWIAT NIE DLA MNIE

Stoję przed światem całkiem nieruchomo.

Powieka nawet nie drgnie mi bezwiednie.

Dokąd tak pędzi? - tego nie wiadomo

I nie stwierdzono, czy nawet potrzebnie.


Tak się pogrążył w szaleństwie obłędnym,

Że zwykł niczego już nie zauważać.

Goni jak wariat za czymś, ale zbędnym.

Przestał już myśleć, dostrzegać, rozważać.


Próbuję piórem gdzieś tam znalezionym

Na czole świata wyskrobać znaczenie.

Ten się wydaje jednak niewzruszonym

I pustym dzwonem wszem głosi milczenie,


Strasząc z wieżyczek miast w chaosie zgiełku

Ptaki marzące o podbiciu nieba,

Co są trzymane jak latawce w pęku -

A tak w obłoki wzbić się przecież nie da.


Szarpią się zatem ściskane za ogon.

Trzepią skrzydłami, z których lotki lecą.

Świat na nie patrzy bez litości, wrogo...

A te się pierzem śnieżnobiałym świecą


I rozsypują niczym Mleczną Drogą,

Której nie straszne zamęty ciemności.

Tylko nieliczni dostrzec blask jej mogą,

Będący szlakiem ku lepszej przyszłości.


Resztę pochłonął świat przyziemnej chuci...

Instynkt zagłuszył rozum oraz serce.

Trupa pod płotem już nic nie ocuci,

Co sprzedał siebie za obol w swej ręce.


Warkot silników oraz opon tarcie,

Chemiczny zapach toksycznej przestrzeni,

Wyjałowione, rakotwórcze żarcie

I garście leków chowane w kieszeni,


Samotność, która sztucznie się uśmiecha.

Ból, co agresją daje znać o sobie,

I wstrzykiwana kłamstw nędzna pociecha,

Życie krzyczące z piachem w ustach w grobie...


Stoję przed światem nim zdegustowana.

Zamykam przed nim drzwi i okiennice.

Nie padnę nigdy przed nim na kolana

I się nim nigdy - wiem to! - nie zachwycę.


Tęsknię za ciszą, która mi pozwoli

Pod stopą poczuć realne korzenie,

Co się wrastają w mą duszę powoli

I pobudzają wszechstronne myślenie,


Które nad głową jak korona drzewa

Szepcze szelestem, szumem oraz świstem

I ptasim trelem krystalicznie śpiewa

Lub się podrywa w przestrzeń wiatru gwizdem.


Chcę samotności, co mnie wyprowadzi

Na oceany bezkresnej zieleni.

Krok niczym fala kamienie wygładzi

I wejdzie w przypływ, co się śniegiem mieni


Aż mnie pochłoną perłowe głębiny

Zasp, co na których będę dryfowała

I, leżąc w puchu zimowej pierzyny,

Będę na gwiazdach gwiazdy podziwiała,


Czując jak wszechświat w me ciało się wrasta

A ja orbitą zegara w nim krążę

I w nim jak masa rosnącego ciasta

Wszystkie składniki życia w sobie wiążę


Pod wpływem ciepła wibracji powietrza

Co się pode mną unosi sprężyście

Stanem, przez który wydaje się lżejsza

I w którym patrzę na siebie przejrzyście...


Jestem zmęczona światem za mym oknem

Rozcierającym szczękami układów

Ludzi budzących w sobie, co okropne,

Grzęznących w bagnie współczesnego ładu,


Który tożsamość w człowieku zabija,

Prawa natury sobie uzurpując!

Łeb pusty dźwiga bezkręgowa szyja,

Ideologii idiotów wtórując.


Gardzę tym światem i pragnę wolności,

Nie!!! tolerancji, co jest przyzwoleniem

Na wypaczenia, objawy podłości

I homo sapiens wręcz wynaturzeniem.


Brzydzę się światem, w którym to sumienie

Padlinożerne ptaki obskubują,

Kiedy miedzianą gotówką kieszenie

Niczym wisielca na śmierć je skazują.


Nie chcę być z tymi, którzy z krwią na dłoniach

Ciągle udają, że nic się nie dzieje,

Którym się potem skrapla strach na skroniach

A niema gęba błazeńsko się śmieje.


Zamykam okna oraz drzwi na spusty,

By to zepsucie we mnie się nie wżarło.

Na stronach książek śledzę druk ich tłusty,

Smakując życie, co w nich nie umarło.

grafika pochodzi ze strony: tapeciarnia.pl