Zabierz mnie! - wołam szeptu
rozmodleniem
Do
Stwórcy, który świat wokół mnie stworzył -
Zabierz!
- powtarzam strun mych rozrzewnieniem,
By
głos się w ciszy stadem wron rozmnożył,
Które
zwiastują czas mroku i smutku
Zalewający
anonimowością
Konsumowanych
ludzi powolutku
Z
wyrachowaniem, gracją, skutecznością
Jakoby
jadem wyjaławiającym
Z
człowieka wszystko, co jest w nim najlepsze,
Ze
skutkiem działań wręcz przerażającym,
Bo
stan godności będą miały wieprze
Przerastające
manier obyczajem
Homo,
co z sapiens mało ma wspólnego,
Co
od natury swej stadnej odstaje,
Wielbiąc
i chwaląc swe jedynie ego.
Zabierz
mnie! - błagam, cedząc głos przez zęby,
Artykulacji
świstem się jednocząc
Z
wiatrem, co w zaprzęg zaciągnął obłędy,
W
pędzie złowróżbnym kołem dni turkocząc.
Świat
jest za ciasny - padam na kolana -
Dla
ludzi, którym wyrastają skrzydła.
Chcę
się wydostać, choćbym była sama.
Istota
bytu przy ziemi mi zbrzydła.
Z
ludźmi, co którym bielmo oczy zżera
A
uśmiech kryje nienażarte gardła,
Nic
mnie nie łączy, gdyż jestem zbyt szczera.
Cierpliwość
do nich dawno się przetarła,
Więc
jej granica pękła, pociągając
Na
dno nadzieję jakoby kotwicę.
Żalu
jednakże w ogóle nie mając,
Pragnę
wolności - na tę łaskę liczę!
Pozwól
mi - proszę z uporem maniaka -
Między
prętami przejść tej wąskiej klatki.
We
mnie natura nie jestże jednaka
Jaką
mamony mają nędzne dziatki.
Tęsknię
za sztuką!, lecz nie z krwi i kości,
Co
na salony z rynsztoków się wdziera,
Nie
zna umiaru, szyku i litości,
I
na artystów spode łba spoziera.
Tęsknię
za ludźmi, co latać potrafią,
Nawet,
gdy mają twardy grunt pod stopą,
Którzy
królowej pazie w dłonie łapią,
Idąc
przez trudy codzienne z ochotą
Jakoby
dzieci biegnące w podskokach
Kałuży
ścieżką pod deszczu strugami.
Tęsknię
za ludźmi, co umieją kochać
Człowieka
również z jego upadkami.
Pomóż
mi zostać otoczoną pniami
Lasów,
co wznoszą się zwartym szeregiem
Pod
szumiącymi liśćmi koronami,
By
móc usłyszeć... nikogo!, prócz siebie...
By
cisza wokół szelestem trzepocząc
Jakoby
ważka nad skrzącym potokiem
Mówiła
do mnie, krople rosy płosząc,
Echem,
co tony ma dźwięków wysokie
Niczym
opera arią ptasich treli,
Co
akustyką mnie w błękity wzniosą!...
Obłoków
miękkość wokół się mnie bieli!
Fale
chmur w wszechświat gwieździsty mnie niosą!
I
nieważkości przestrzenie bezkresne
Mórz,
oceanów w jedno połączonych
Wróżą
mi szczęście i to długowieczne!
Nie
chcę więc wracać do tych dni zmęczonych,
Które
się ciągną kalendarzy dreszczem
Budzonym
kartką z niego wyrywaną.
Być
może teraz bardzo ciężko grzeszę,
Czując
się życiem doczesnym zdeptaną,
Które
szurają podeszwą po drodze
Kroków
doń siłą Ziemi przyklejonych.
Ja
mej fantazji pragnę puścić wodze,
Aby
z odmętów przyziemnych wskrzeszony
Pegaz
galopem pomknął do podnóża
Góry
Helikon, gdzie spod jego kopyt
Źródło
się natchnień fontanną wynurza,
Zaspokajając
i tworząc niedosyt!
Przylgnę
mym ciałem do grzbietu rumaka,
Me
skrzydła w jego piórami wplątując.
Krew
w naszych żyłach niemal jest jednaka.
Chcę
żyć, lecz na nim tylko podróżując!
Ja
w Hippokrene zanurzyć chcę duszę,
By
Aganippe w usta me wpływało.
Ja
jego wodą żyć po prostu muszę!,
By
ciało w bólach moje nie konało.
grafika pochodzi ze strony: tapeciarnia.pl