Gdzie się podziały moje łany
Zbóż szeleszczących szorstkim wąsem,
Kłos krwistym makiem przeplatany,
Chabrem, co wykę wabi pląsem?
Gdzie się podziały smukłe zboża
Szumnie przez wiatr rozczesywane,
Szemrzące złotą słomą morza
Polnym wianuszkiem okalane,
Bukiety, które chlebem pachną,
Drewnianym młynem nad ruczajem,
W których to wolność nie chce zasnąć,
Ciesząc się nimi jakby rajem?
Kto mi odebrał smak soczysty
Mlecznego ziarna w ciepłej dłoni,
Jakim to kapał kłos mięsisty
Nim się koroną stał na skroni?
Kto z pola zabrał pulchne snopy
Powrósłem w pasie przewiązane
Niczym dorodne, młode chłopy
Słomkowym lśniące się żupanem?
Kto ugorami pozakrywał
Ścierniska, w których grają świerszcze?
Kto zbóż korzenie powyrywał?
Czy ktoś za nimi tęskni jeszcze?...
Stoję nad ziemią zalesioną
Samosiejkami bezczelnymi,
Z której wieś moją wysiedlono
Bez uprzedzenia i przyczyny.
Bezpańskie niebo się kołysze
Nad tą mogiłą wsi straconej.
Echo żałobnie wchodzi w ciszę
Łkaniem traw dzikich odtajnionej.
Z błękitów strącił ktoś skowronka,
Z procy lenistwa weń celując,
Bezdźwięk w obłokach więc się błąka,
Nostalgii mej akompaniując.
Żegnajcie, moje mleczne łany
Pachnące worem pełnym mąki,
W które mak krwisty był wplątany,
Rozkwitające chabrów pąki
I ptasiej wyki fioletowe
Malutkie trąbki na sznureczku.
Żegnajcie morza zbóż słomkowe
Polnego kwiecia we wianeczku.
Tęsknota cierniem serce splata,
Bo was bez przerwy wypatruję...
Z wami pierzchnęły piękne lata,
Co za którymi podróżuję,
Więc czas refleksji nie odmawia
Gościny w progach codzienności,
Co w rezultacie jednak sprawia,
Że nie pozbywam się obcości,
Którą się sama okazuję
Dla współczesnego (bez was) świata...
Tak znów być dzieckiem potrzebuję,
Co śmiech swój z waszym szumem swata.
Przez ramię patrzę... wciąż za siebie
I widzę łany szeleszczące,
Małą ptaszynę, co na niebie
Rozsiewa nuty wzruszające...
I gdy ugorem dzisiaj kroczę,
Rozkładam ręce swe szeroko,
I młyńskim kołem wzrok swój toczę,
Morzami zboża ciesząc oko.