środa, 16 lipca 2025

"KOCHAM CIĘ"

Z lekko!-dusznością wyłuskane słowo

W bezmyślnym szepcie niemal bez znaczenia,

Wypowiedziane nie sercem, lecz głową

Życie człowieka diametralnie zmienia


Niczym moneta, co miedzianym brzękiem

Uderza w chodnik, przez chwilę wirując,

I ciszę rani, co gasnącym dźwiękiem

Uwagi łaknie, tonom ustępując


Bilonu, który mosiądzem się wciera

W płyty z betonu, na nich zastygając,

Na który głodny łakomie spoziera,

Nic, prócz tych groszy rzuconych, nie mając,


Więc gdy podniesie spod stóp owe słowo,

Czuje się jakby został milionerem,

Choć wartość słowa traktuje surowo

Ów spragnionego jako byłby zerem,


Gdyż budzi w głodnym nadzieję ogromną,

Że się nakarmi za ten grosz do syta,

A ta gotówka, będąc nędznie skromną,

Nawet o okruch chleba nie zapyta.


Wodzony zatem człowiek ów wyznaniem,

Co złudne daje poczucie miłości,

Nie może duszy nasycić kochaniem,

Które objawem jest, lecz naiwności.


Nie trudno bowiem rzucić lekkomyślnie

W przestrzeń ów "kocham cię" wyjałowione,

Bo dawkowanie uczuć lakonicznie

Pożera dusze z tłumu wyłowione,


Uzależniając je od adresata,

Który niezdolny bywa do miłości,

Który ofiarą owych słów pomiata,

Jej nie żałując gestów serdeczności,


A mając za nic niczym zbędny balast

Przez wzgląd trzymany tylko na kaprysy -

Kochany wierzy, że swą miłość znalazł,

A kochający go pożera w ciszy.


Słowa, co w czynach nie mają odbicia,

Rodzą potęgę, ale samotności.

Bez (choćby szczypty) w znaczeniu ich życia,

"Kocham cię" nie ma ni cienia miłości.

grafika pochodzi ze strony: tapeciarnia.pl



wtorek, 15 lipca 2025

JESTEM JAK...

Jestem jak drzewo, które z puchu liści

Wyciąga palce do bólu uschnięte,

Mając nadzieję, że kiedyś się ziści

To, co przez zazdrość zostało przeklęte,


Że się spod ziemi jak kiełek wygrzebie,

Będące niegdyś żywcem pogrzebane,

Że ujrzy słońce w ów dorodnym siewie

To, co przez podłość zostało zdeptane.


Krzyczą modlitwą dłonie wyciągnięte,

Szarpiąc mankiety nieba milczącego,

Które się zdaje żalem nieprzejęte

Drzewa rozpaczy batem chłostanego.


Wiatr się jedynie chyli nad biedakiem -

Szelest pocieszeń ciszę wścibską wabi.

Szumem powtarza tony jednorakie

Echo, co smutkiem się bezradnie dławi.


Świst, gwizd gałęzi bezlistnych powtarza

Skargi rzucane w przestworza garściami.

Pełznie koroną drzewo do ołtarza,

Aby przed Stwórcą uklęknąć z prośbami,


Których już dźwigać w sobie nie ma siły

I nad którymi liście wypłakuje.

Jędrność zieleni pędy utraciły.

Pod konarami cień się nędzny snuje.


Czasem ptaszyna na gałęzi siądzie,

Radosnym trelem z drzewem się podzieli;

Świt nań osadzi mgły srebrzystej kądziel,

Której się nitka w trawach bielą ścieli.


Usycha drzewo jakby odrzucone

I, chociaż nagie, wśród drzew najpiękniejsze,

Bowiem gałęzie na wiór wysuszone

Szepczą za serce chwytające wiersze.

grafika pochodzi ze strony: tapeciarnia.pl



wtorek, 8 lipca 2025

DRZEWO

Wyrwał los z serca korzeń przeszłości.

Włośników strzępki w nim pozostały.

Cień nad korzeniem zniknął radości,

Który wydarzeń sploty rzucały.


Zwoje konarów na świata strony

Pędy gałęzi młodych puszczały,

A każdy liśćmi był oprószony,

Więc te jak deszczem wiatru szumiały


I szeleściły, brzęcząc blaszkami

Niczym pszczół roje miodu spragnione...

Pod owym drzewem żyłam latami,

Których są resztki w dłoniach niesione


Wspomnień, co wodę w rękach trzymają,

Bym orzeźwieniem usta schłodziła...

Dziś kłęby witek mchem porastają.

Trawi je próchna zachłanna siła.


Pień pusty w środku echo uwięził,

Więc jęczy z bólu oraz rozpaczy.

Czas porozrywał pokrewieństw więzi.

Bezradna cisza, łkając, majaczy.


Drzewo zapałką na pół złamane

Sterczy nad ziemią, korą się krusząc.

Konary trawą pozarastane

Leżą w niemocy, źdźbłami się pusząc.


Wyrwał z korony mnie wir powietrza

Jak owoc, w który los wbija zęby;

Rzucił jak pestkę żar mego serca,

By zapuściło korzenne pędy


W grunt pulchnej ziemi, gdzie żyć mi przyszło,

W przestrzeń będącą szklistym bezkresem,

W której szum wody nie pluszcze Wisłą,

A wiatr nie pachnie polskich zbóż mlekiem.


Stojąc nad łanem ze słoneczników,

Nad którym krążą kropki na skrzydłach,

Przypominając rzędy guzików,

Szukam przystani jakoby widma.


Błękit osiada bawełną w bieli

Na kwiatów płatki błyszczące złotem.

Łan słoneczników w owej pościeli

Budzi, by patrzeć, we mnie ochotę,


Więc się nie spieszę, w trawie siadając,

I wzrokiem bujam nad ów kwiatami,

Skowronków w górze tęsknie szukając,

Co ludowymi kwilą pieśniami,


Lecz w słońca lśniącej, ciepłej poświacie

Prócz lazurowych toni spokoju

I kluczy ptaków mknących w fregacie

Jakby ruszały z krzykiem do boju


Nie jestem w stanie dostrzec skowronka,

Co by dzieciństwo pod niebem chwalił.

Oko w obłokach tylko się błąka

I się na smutek w sercu mym żali...


Za łanem widzę kępy liściaste

Lasu, co spływa aż za horyzont,

A w nim dachówki wznoszą się miastem

Niczym z pocztówki przepiękny widok...


I w tym momencie myśl mnie dotknęła -

Osiadła dłonią na mym ramieniu,

Że obca ziemia mnie przygarnęła,

By sens przywrócić memu istnieniu.


Stopa za stopą przed się ruszyłam...

Drzewa, co wrasta w skrzypy, próchnieje,

Pęd wciąż bezlistny gruntem przykryłam,

Mając na życie jego nadzieję.

grafika pochodzi ze strony: tapeciarnia.pl



środa, 2 lipca 2025

O, TOLERANCJO!

O, tolerancjo na bruk wygnana,

Do prostytucji dzisiaj zmuszona,

Przed idiotami zginasz kolana!

Na człowieczeństwo żeś obrażona?!


Z stringów tęczowych chuć ci wypełza!

Godności ludzkiej w twarz dupą świecisz.

Oblubienicą stałaś się węża,

Co molestuje bezradne dzieci,


Które niestety według pragnienia

Nam "miłościwie" dzisiaj rządzących

Spełniać powinny wszystkie życzenia

Żądz seksualnych potrzeb płonących.


O, tolerancjo, sprzedajna dziwko,

Za Judaszowe w sakwie srebrniki

Jesteś gotowa dziś zdradzić wszystko,

Aby cię dostrzegł ktoś, kto jest nikim!


Za brzydkie słowo karzesz mandatem

Człeka, co w nerwach przeklnie pod nosem.

Świszczesz takiemu nad głową batem,

Żeby przemówił, lecz ludzkim głosem,


Ale gdy świta polskiej kulturwy

Rykiem medialnym w świat gniewnie krzyczy,

Rzucając "...-uje", przemiennie "...-urwy",

Nie trzymasz dziczy tejże na smyczy,


A na stojąco klaszczesz owacje,

Każąc niezgodnym z tym stąd spier...alać,

Przyznając sobie zasadne racje,

Miast jedną miarą społeczność scalać.


Za panem w butach, w rozpiętym płaszczu,

Co przyrodzeniem swym wszem się chwali,

Wysyłasz sforę psów i to z marszu,

By go za czyn ten słusznie skazali,


Lecz gdy libido falą wypływa

I rwącym nurtem ulicą płynie,

Bunt się do działań twój nie podrywa,

Choć się rozpala przeciw dziewczynie,


Która z chłopakiem w miejscu publicznym

Nieobyczajnie się zachowuje.

Jesteś w nastroju tragikomicznym,

Przez co świat cały wokół wariuje!


Jednych za mordę trzymasz w uprzęży,

Mądrością buty czyszcząc tępocie,

Dygasz zaś przed tym, co pierś swą pręży

Do odznaczenia mistrza w głupocie.


O demokracji pod sztandarami

Wprowadzasz system totalitarny,

Wodząc złudnymi wręcz hasełkami

Tłum pod twym wpływem nieobliczalny.


Kiedyś się całkiem z sobą skłóciła?!

Kiedyś straciła własną tożsamość?!

Dziś z ciebie bije agresji siła,

Z empatii sącząc jedynie żałość.


Żądasz, by jednym głosem mówili,

Wspólnej idei przyklaskiwali,

By na banicję tych wyrzucili,

Którzy się z tobą w czymś nie zgadzali.


Dzisiaj się stałaś brakiem szacunku,

Co nienawiści mową tuszujesz.

Fałszywą maską zaś wizerunku

Swej definicji już nie szanujesz.


O, tolerancjo zmysłów w obłędzie,

Godnaś kaftana jest bezpieczeństwa.

Jak cię nie zamkną, to cóż to będzie?!

Ty wszak zaczynem jesteś szaleństwa.

grafika pochodzi ze strony: tapeciarnia.pl



UCIECZKA

Pragnę się zamknąć w szaleństwie tworzenia,

Gdzie galaktyki natchnień mnie pochłoną

I gdzie w obłędzie odmętów myślenia

Światy, choć obce, duszy nie zagrożą


A będą jeno nosić ją na rękach

Niczym piastunkę wszelkich swoich bytów,

Gdzie mi rozkoszą stanie się udręka,

Celebrowana od świtu do świtu,


Gdzie moje imię cisza krzyczeć będzie

I z namiętnością szeleszczących liści

Echem rozsieje garście sylab wszędzie,

Aż sen o życiu na jawie się ziści,


Które się dzisiaj zwykło profanować

Jakby znaczenia żadnego nie miało,

Którego nie chcę przegapić, zmarnować

Świadoma czasu, gdyż go wciąż za mało,


A które widzę z piersi wyrywane

Siłą aborcji albo eutanazji,

Wojną lub głodem zachłannie zżerane

I okradane z praw do własnych racji.


Tsunami mordu zalewa codzienność

Bombardowaną medialnym zaszczuciem.

Zdrowy rozsądek cierpi na bezsenność,

Aby sumienie chronić przed zepsuciem.


Śmierć pod stopami pluszcze śluzem trupów.

Trudno jest zatem prosto iść przed siebie

Czuję się jakbym szła, ale bez butów,

Po pęczniejącym, lecz spleśniałym chlebie...


Ekskrementami powietrze kwaśnieje,

Pot mżawką siąpi na Ziemię krwi pełną,

Bezwietrznym wyciem diabeł w głos się śmieje,

Ludzie ku niemu jak w amoku pełzną.


Upadły anioł chucią mózg zastąpił

I człowieczeństwo zrzucił do lamusa.

Los takim ludziom cierpień nie poskąpi,

W których jest krzewem Mojżeszowym dusza.


Męki mnie zatem straszne prześladują,

Kiedy dostrzegam człowieka spodlenie.

Płacze bezradnych w uszach mych skandują,

Upominając serce o schronienie,


A!, że nie umiem sobie z tym poradzić,

Potrząsnąć całą ludzką populacją,

By okrucieństwu skutecznie zaradzić

I kres postawić wszelakim dewiacjom,


W wir się zanurzam pracy i tworzenia,

Od samej siebie nawet uciekając.

Biegnę w wysiłku niemal bez wytchnienia,

Ukrzyżowaną współczesność dźwigając


Gwoźdźmi obłudy oraz zakłamania,

Co plują prawdzie i wartościom w oczy,

Minimalnego zaangażowania,

Co egoizmu miary nie przekroczy.


Miejsce to ciało oplata mackami

I się zaciska pytona strategią,

Wbija się w duszę jakoby zębami

Głupcami, którzy wiecznie pierwsi biegną,


A więzadłami w szczękach się rozciąga,

Istnienie homo sapiens połykając,

Przez co jak człowiek nadal człek wygląda,

Lecz ze zwierzęciem nawet nic nie mając.


Duszę się zatem w rdzewiejącej kuli,

Bo nie potrafię się zaadaptować.

Chodzę jak widmo w parcianej koszuli,

Które, że żyje, zaczyna żałować.


W związku z tym ruszam w bezkresne przestworza,

Pod masztem, który obłoki napina.

Kadłub opływa chlupocząca zorza.

Nieskazitelne piękno się zaczyna


Jakoby lądy nadal nieodkryte,

W cieniach i światłach rześkich się pławiące,

Pachnące mlecznym i pożywnym żytem,

Kwieciem dorodnym rozsianym na łące...


I w tej przestrzeni miłosnego splotu

Ziemi i Nieba zrośniętych łonami

Pod paralotnią beztroskiego lotu

Wolność podziwiam, machając rękami.

grafika pochodzi ze strony: tapeciarnia.pl



środa, 11 czerwca 2025

BAŚNIE I BAJECZKI

Za górami, za lasami...

Jest to miejsce wymarzone,

W którym ciągną się latami

Zakończenia upragnione,


W którym dobro zło usuwa

Jak chwast w zbożu niepotrzebny,

Człowiek ponad Ziemią fruwa

Penetrując świat podniebny,


W którym nie jest niemożliwe,

Co z pozoru się wydaje,

W którym życie jest szczęśliwe,

Choć od trudów nie odstaje,


W którym miłość pokonuje

Śmierć, nie mając dlań litości,

I radością promieniuje

W długowiecznej codzienności.


Za górami, za lasami... -

Tak nam wszak obiecywali -

Po bezkresach z przygodami

Że będziemy wszem hasali,


Odkryjemy nieodkryte,

Pokonamy w nas słabości,

Zdobędziemy niezdobyte,

Doskonaląc się w skromności,


Że będziemy świat malować

Wręcz bańkami mydlanymi,

Po obłokach wpław dryfować

Wraz z ptakami kluczącymi,


Że będziemy gwiazd dosięgać,

Po księżycu spacerować,

Jak tajemnic stara księga

Będziem mądrość celebrować.


Za górami, za lasami...

Wciąż szukamy tej krainy,

Walcząc z rozczarowaniami,

Których smaku nie znosimy,


Wciąż z nadzieją się budzimy,

Że to dziś dotrzemy właśnie

Do drzwi, które otworzymy,

Za którymi będzie jaśniej,


Wciąż karmimy się złudzeniem,

Iż nas los jak rycerz w zbroi

Niczym tarczą swym ramieniem

Uratuje i ukoi,


Z obdartymi kolanami

Za krainą szczęśliwości

Podążamy wybojami

W towarzystwie samotności.


Za górami, za lasami...

Gdzie to jest na litość boską?!

Wyrzeźbiłam już nogami

Pod stopami ścieżkę szorstką,


Co się wije w dzikich pędach

Jeżyn kolcem zakleszczonych

I choć uczę się na błędach,

Badam świat ów z każdej strony,


Który zda się czasem cienie

Rzucać na mą rzeczywistość,

Lecz zdradzają go promienie

I niepewna jutra przyszłość.


Czuję się jak ptak w pułapce

Wyplatanej z ziela pnączy.

Wiatr siedzący na huśtawce

Chyba nigdy jej nie skończy...


Za górami, za lasami...

Może dano nam te baśnie

Okraszane bajeczkami,

Żeby, póki człek nie zaśnie,


Walczyć umiał z porażkami,

Sens nadając myślom, czynom,

Ciesząc się wręcz drobnostkami

W bólach, co go nie ominą,


Bo wpisane w dzień powszedni

Są jak strawa obiecana,

Którą to majętni, biedni

Karmią się z samego rana,


Która wżera się w ich ciała,

Szpik młodości wysysając,

Aby dusza uleciała,

Owe ciało z się zrzucając.


Za górami, za lasami

Tworzę pałac swego bytu,

Koronując się gwiazdami,

Strzelistością wczesnych świtów,


Adorując czas, przed którym

Siedzę wdzięczna w zadumaniu,

Bo choć mroczny i ponury

Nic nie tracił w przemijaniu,


Zostawiając mi pod drzwiami

Bukiet kwiatów ususzonych,

Który pachnie wspomnieniami

Chwil zdjęciami utrwalonych.


Za górami, za lasami,

Za rzekami w dzikim pędzie

Już rozsiewam się śladami,

Aby być, gdy mnie nie będzie.

grafika pochodzi ze strony: tapeciarnia.pl




sobota, 7 czerwca 2025

KTOŚ GDZIEŚ...

Ktoś gdzieś mnie woła szelestem liści,

Szumem gałęzi rozczesywanych.

Nie są to ludzie sercu najbliżsi.

Słyszę w oddali jak fortepiany


Głoski, co w kroplach się rozpryskują

Delikatnością opuszków dłoni,

Gdy z klawiatury wyczarowują

Dźwięki, na które niebo łzy roni.


Słyszę powozy wiatru na stepach

Ciągnięte koni dzikich zaprzęgiem.

Spod kopyt w pędzie kawałki echa

Niosą się w przestrzeń wielkim zasięgiem.


Ktoś gdzieś mnie woła skrzypiec ekstazą,

Co się spod smyczek rzeką wymyka,

Które zwykliśmy nazywać trawą

Mającej w sobie żywioł strumyka.


Słowa się szeptem w kłosy wplatają,

Artykulacją zwiastując ciszę.

Obłoki na nie z nieba spadają

A mgła się na nich rankiem kołysze.


Słyszę ocean podpływający

Tych kęp niosących za mną wołanie.

Głos mnie zatapia ich przejmujący.

Chłonę go niczym wodę ubranie.


Ktoś gdzieś mnie woła wręcz niestrudzenie,

Swą cierpliwością depcząc po piętach.

Cieniem się zdaje moje istnienie...

Czego właściwie? - już nie pamiętam.


Wciąż mam wrażenie, że się zgubiłam,

Że się znalazłam w jakimś potrzasku.

Wołanie za mną gdy uchwyciłam,

Zaczęłam za nim iść po omacku.


Czuję, że wcale tu nie pasuję.

Wszędzie jest ciasno, pięknie, lecz obco,

Powrotnej drogi więc poszukuję...

Z tęsknoty oczy bezradne mokną.


Za kim i za czym? - nie mam pojęcia

Jakby świadomość ma mnie zdradziła.

Moja codzienność w ryzach napięcia

Kiedyś mi buty cudze włożyła,


Więc, kiedy słyszę, że ktoś mnie woła,

Idę w kierunku mego imienia.

Myśli na mapie mojego czoła

Biegną za głosem tym bez wytchnienia.

grafika pochodzi ze strony: tapeciarnia.pl