Przyłożę ciało do toni przejrzystej…
I zasnę, jak liść dryfujący bezwiednie.
Bielą skóry na tej tafli szklistej,
Będę się zdawać czymś płynącym niepotrzebnie.
Zanurzę oczy w niebie wplecionym w sieć
drzew,
Niesiona na palcach tych drzew pod błękity.
Wsłucham się w delikatny wód szumiących
śpiew.
Usłyszę kartkowane w przestworzach zeszyty.
Rozłożę ramiona jakbym wtulić chciała
Do serca to przezrocze niebieskiego
lustra
I będę tak bez końca jak liść dryfowała,
Wtapiając pocałunek w wiatru słodkie
usta.
Deszcz kroplami zrosi białą pierś i
szyję,
Brzuch namaści źrenicą szklanego spojrzenia.
Nie wiem, czy już mnie nie ma, czy też
jeszcze żyję?...
Mogłabym tak dryfować w dłoniach rozmarzenia
Bez opamiętania, bez chwili wytchnienia
Od świtu po zamglone przebudzenie słońca.
Kocham ten stan upojny myśli uniesienia,
W którym nie czuć zmysłami początku
ni końca.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz