Ja i mój los od wieków razem,
Zapisani na kartach codzienności,
Zrośnięci jak płótno, co bywa
obrazem…
Zawsze oboje – przeklęci lub prości.
Krokiem za krokiem jak kotwica
ziemi
Liczymy mile przebytej tułaczki.
Nikt nas nie pytał, czy choć trochę
chcemy
Być tak po prostu wciąż ze sobą
razem.
Czasami gniewni jak gradowe chmury,
Milczący w żalu i w niezrozumieniu,
Szarzy i gnuśni niczym dzień
ponury,
Który nie wierzy, że się coś
wydarzy,
Co choć na chwilę pozwoli zapomnieć
O bólu, który miażdży drogą stopy,
Co usta przetrze od wzruszenia
słone
I kroplą miodu je choć troszkę
zmoczy.
Ja i mój los jak para szaleńców
Z wieńcem splecionych chabrów i
rumianków,
Kwiatem, co sypie pozłacanym
groszem,
Łodygą pełną fioletowych dzbanków,
Z koroną ptactwa i z szalem motyli,
W żupanie z trawy i z babiego lata
Idziemy w słońce, które głowę
chyli,
Gdy próg przekracza uśpionego świata,
Po prostu razem – zawsze
nierozłączni,
Wierni zasadzie, że we dwoje
raźniej.
Przy sobie, z sobą jak dzieci
bezpieczni,
Bezbronni, nadzy wobec siebie – w
prawdzie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz