czwartek, 29 kwietnia 2021

POŚWIATA DESZCZU

Wszystko dokoła w deszczu jest skąpane

I przemoczone jest deszczem powietrze.

Trawy sznurami kropel wystrajane,

Jak struny harfy niestrojonej jeszcze,

Łukiem wygięte kładą się na ziemi,

Jakby łzy nieba uwypuklić chciały,

A każda perłą przezrocza się mieni.

Zda się… od zawsze ze źdźbła wyrastały.

Pachną pnie korą przepojoną wodą.

Warkocze w liściach, jak włosy syreny,

Kleją się mokre, żebrząc za swobodą.

Rosną, nie mogąc pozbyć że się tremy,

Więc listek z listkiem kroplami zrośnięty

Zda się odporny na wiatru kuksańce…

Zamarły w liściach drżące kastaniety.

Gałęzie milczą niechętne na tańce.

Pompony kwiatów różowych i białych

Wiszą w konarach w cekinach kryształu.

Kiście bzu w szklany nalot się ubrały,

Tuląc swe pąki w atłas futerału,

Jakby wychylić się nie zamierzały

I w kroplach deszczu, niczym we bursztynie,

Jakby na wieki we śnie się zastały

W płatków zamkniętych maleńkiej drobinie.

Ziemia też czarną piersią toń rozcina,

Na skórze ziaren zroszenie unosząc.

Kobietę nagą w trawie przypomina,

Która w niej leży, źdźbła oddechem płosząc.

Czuć zapach ciała nagrzanego słońcem,

Co z głębi rosy wynurza się całe.

Topią się krople krwi rwącej gorącem,

A ciało leży w soku tym ospałe.

Wilgoć zwabiła ślimaki, dżdżownice.

Kałuże łypią źrenicą błękitu.

Niebo w ich tafli odbija swe lice,

A echo niesie głuchy dźwięk zachwytu.

Łąki ptakami wnet się zaroiły.

Co który złowi, w górę się podrywa.

Czyżby tak bardzo wygłodzone były,

Że jest ich więcej niż zazwyczaj bywa?

Nagle, nie wiedzieć… skąd i z jaką siłą?,

Słońce się złotem pochyla nad światem.

Promieniem światła deszczu rosę spiło,

Lśniąc wszem, lśniąc wobec płomiennym brokatem.




środa, 28 kwietnia 2021

MOJE SŁOWA

Lećcie moje słowa, jak mewy nad wodą.

Zwiastujcie sąsiedztwo lądu dla podróżnych.

Bądźcie dla dusz piękną, baśniową przygodą

Oraz motywacją dla umysłów próżnych.

 

Lećcie moje słowa ponad toń wszechświata.

Niech Bóg was usłyszy i niech się zatrzyma

Nad sensem waszym, co myśl z wolą splata.

Niech was żadna siła w szepcie nie powstrzyma.

 

Lećcie moje słowa na skrzydłach fantazji,

Pompowane wiarą, nadzieją, miłością,

Jak latawce spuszczone z obroży jaźni,

Natchnione zmysłami oraz wrażliwością.

 

Lećcie moje słowa ponad grawitację

Lekkim puchem w niebo, by stworzyć obłoki.

Nieście dźwięki głosek jakoby wariację

Rozsianą w przestrzeni niczym ton wysoki.

 

Nieście moje słowa mnie po kawałeczku,

Jak puzzle, co kiedyś ułożą się w całość.

Nieście mnie za sobą niczym na sznureczku,

By się wami stały: i dusza, i ciało




NA ŁAWECZCE

Chciałam być sama… Usiadłam na ławce

Pod zadaszeniem wierzby rosochatej.

Stopy me w pianie fal, którą dmuchawce

Były rozlane na trawie kosmatej,

 

Jakby z strumienia przypływem wypełzły,

Po którym kaczki szeregami płyną,

I z złotem mleczy pod ławką się zeszły,

Gdzie kwiat płatkami plaży brzeg rozwinął.

 

Nade mną słońce uplotło z promieni

Kapelusz, który wplótł się w moje włosy.

Mak się gdzieniegdzie koralem czerwienił,

A pod nim skaczą polujące kosy.

 

Wtem na ławeczkę wiatr się do mnie przysiadł

Bez zapytania, śmiało i bezczelnie,

I na oparciu ramionami wisiał,

Gwizdem i świstem wzdychając bezwiednie.

 

Kiedy spojrzałam na niego ukradkiem,

Tym gestem dając znać, ażeby przestał,

Zdjął czapkę z głowy z dość szerokim daszkiem

I przyciskając tę czapkę do serca,

 

Skłonił się lekko z serdecznym uśmiechem

I szeleszczącym głosem wypowiedział:

„Byłoby, pani wybaczy, to grzechem,

Gdybym przy pani na ławce nie siedział.

 

Znam – wiatr powiada – panią wszak od dziecka.

Razem po łąkach żeśmy tańcowali,

W lesie sosnowym, gdzie płynęła rzeczka,

Razem zabawy żeśmy kosztowali.

 

We mgle po rosie przed wschodzącym słońcem

Czy wieczorami, gdy wieczór zapadał,

Przed dnia każdego początkiem i końcem,

Żem wszystkie szumy, szelesty odprawiał,

 

Podpowiadając treść literatury,

Które zaś pani w wielkim rozmarzeniu

Składała w zdania i zdań owych sznury

Na liniach kartek składała w milczeniu.

 

Pani mnie zawsze umiała docenić

I wszelkie moje w świstach seplenienie

Słyszała, jako szept szczerej spowiedzi,

Czerpiąc z szelestu słów moich natchnienie.”

 

„Jakże mi miło… - dłoń bladą wyciągam,

Którą wiatr w rękach orzeźwienia trzyma –

Niechże pan spocznie. – nie proszę, lecz żądam –

Faktycznie w panu dźwięk życie zaczyna,

 

Strącany z struny niemal bezszelestnie,

Niewyczuwalny, a jednak wyraźny.

Pan mówi wierszem. – stwierdzam to bezsprzecznie –

Głos pan ma silny oraz delikatny.”

 

Wiatr czapkę włożył i usiadł na ławce,

Ramieniem moje ramiona otulił,

Wokół rozrzucił motyli latawce

I głowę swoją do mej skroni wtulił.

 

I tak… mijały minuty, godziny

U boku wiatru w lekkim rozmarzeniu,

W którym poezji tkwiły narodziny

Spisane echem w mej duszy milczeniu.




ŚLADY MOICH STÓP

Tyle już kroków na drogach zgubiłam,

Na ścieżkach krętych, gęsto porośniętych…

I tyle śladów istnienia odbiłam,

Lecz... czy nie będzie człowiek pominięty

 

I mimo wszystko oraz wbrew wszystkiemu

Po śmierci całkiem przez świat zapomniany?!

Stoję i patrzę w głębokim milczeniu

Na szlak stóp moich za mną rozkładany

 

I wiem, że wiatr je dłonią swoją zatrze,

Przykryje piachem i liśćmi posypie.

Idę po taśmie śladów, co są starsze.

Świadomość oczy niewidome szczypie.

 

Na próżno walka z czasem o przetrwanie.

Nikt przecież nie jest całkiem nieśmiertelny.

Jestem,… gdy umrę, nic się też nie stanie,

Świat pomknie naprzód na to obojętny…

 

Może żałoba mżawką z serca spłynie

Tym, którzy staną przy zamkniętej trumnie,

Ale i żałość… i tęsknota minie,

Bo przecież trzeba żyć dalej rozumnie.

 

Wyrzucą wszystkie po mej śmierci rzeczy,

Z szaf wybebeszą też moje ubrania,

Pocieszą bliskich, że czas rany leczy,

Później… powrócą do spraw zamykania.

 

Może się przedrę komuś do pamięci

Strofami wiersza lub wersami prozy…

Może się tarcza zegara zakręci,

Gdy ktoś zasiądzie w teatralnej loży,

 

Lecz to wspomnienie też kiedyś wygaśnie…

Kartki zmurszeją w palcach przemijania

I pamięć o mnie razem ze mną zaśnie.

Inni też mają coś do opisania.

 

I tyle po mnie, i tyle mojego,

Co jest tu, teraz, w tej chwili się dzieje.

Nie mam na koniec życzenia żadnego.

Co może człowiek, który się starzeje,

 

Który wart tyle, co maki na polu

Lub kropla wody łzą płacząca z kranu?

Sen, co się wkradnie mu do oczodołu,

Jak lichwiarz zgarnie wszystko w koszt straganu

 

I wszystko sprzeda, roztrwoni czy rozda

I bez znaczenia komu oraz za co.

Człowiek – osoba zupełnie przygodna,

Za którą rzadko oraz krótko płaczą.

 

Każdy jest liściem na gałęzi drzewa –

Zielony wiosną, jesienią zmieniony…

I oderwany w przestrzeni powiewa,

Później… obcasem zdeptany, skruszony…

 

Więc czym są ślady moich stóp na ziemi?...

Jestem – co zmysłom się mnie dostrzec zdarza.

Śmierć moja przecież niczego nie zmieni,

Podobnie jako kartka z kalendarza.




wtorek, 27 kwietnia 2021

PORANEK

rodzaju męskiego

Dawid zerwał się z łóżka na hałas budzika!

Ledwo oczy otworzył już biegiem przemyka

Przez mieszkanie, tor przeszkód w kierunku kibelka,

Bo pierdzeniem, burczeniem potrzeba jest wielka,

Więc się sprytem zakleszczył w sedesu obręcze,

Zaciskając z wysiłku w pięści silne ręce,

A, gdy skończył, co zaczął, gazetę otworzył

I uwagę na treści lekturą przełożył.

Po godzinie wędzenia się w tej atmosferze

W żabim, wielkim uśmiechu suszył zęby szczerze,

W tył się z wielkim wysiłkiem za siebie skręcając

Szybkim ruchem starannie pupę podcierając.

Z toalety w łazienkę przetoczył się zwinnie,

Stając błaznem przed lustrem co najmniej dziecinnie,

Bo na widok odbicia w wiszącym zwierciadle,

Puścił oczko, unosząc brwi kruczo powabne,

Po czym cmoknął do siebie, siebie podrywając,

Flirtem min i wygłupów ego doceniając.

Palcem grzywę nad czołem wysokim zaczesał

I na widok łysiny troszeczkę się zmieszał,

Po czym klatę wyprężył, brzuch pod żebra schował

I na wdechu, pąsowy ciało adorował,

Patrząc na nie to z boku, to z przodu, z podziwem,

Po czym, gdy wydech puścił, zobaczył prawdziwe

Swe krągłości i kształty, wiszące zgrubienia,

Brzuch, co fałdą opada na nos przyrodzenia,

A pod brzuchem dwa jądra już chorej prostaty,

Które zdobi siwizna i zarost bogaty,

Z tyłu grube pośladki z wygładzonym włosem.

Stanął przodem do lustra wbijając się torsem

W obramówkę zwierciadła, jakby na plakacie,

Po czym podniósł z podłogi z wczoraj brudne gacie,

Sprawdził stan zapachowy i lekko się skrzywił,

Bo że tak je czuć było poważnie się zdziwił.

Wyjął nową bieliznę z szuflady w łazience,

Mydłem szarym twarz umył, jajeczka i ręce,

Po czym ubrał się szybko i na siebie spojrzał

W wielkim że to zachwycie, gdyż w odbiciu dojrzał

Nie gorszego mężczyznę od ogierów młodych,

Więc palcami uszczypnął krągły czubek brody

I mrugając do siebie, rzekł pewien wartości:

„Oj, niejeden ci, chłopie!, wdzięku pozazdrości”.

Po tych słowach wyruszył do pracy w podskokach,

Patrząc na młode panny, niczym paw, z wysoka,

Jakby nie one jemu, lecz on się podobał

I tym siebie uskrzydlił i pewności dodał.

 

rodzaju żeńskiego

Innym jednak porankiem niewiasta się budzi

I innymi sprawami o świcie się trudzi.

Najpierw szlafrok zakłada i śniadanie robi.

Jakie zioła zaparzyć – niezmiernie się głowi,

By móc wreszcie skorzystać z toalety rankiem,

Która bywa co czwarty dzień dla niej przystankiem,

Po czym stoi w łazience z miną przygnębioną,

Widząc w lustrze szczecinę strasznie wygniecioną.

Włosy w lewo i w prawo, w gniazdo się splatają

I na twarz pomarszczoną słomą opadają.

Dłońmi skórę naciąga, wygładzając skronie.

Szyja w fałdkach i bruzdach niemal cała tonie.

Pierś do pasa, pas włosy łonowe zasłania.

Skóra kolan nie! jędrna kości ich odsłania.

Wzdycha z żalem kobieta, kiedy siebie widzi.

Była piękna i młoda, a dzisiaj się wstydzi,

Bo tu wisi, tam dynda, tu cosik odstaje,

Nawet pupa spod majtek pośladkiem wystaje,

Który wisi nad udem niczym falbaneczka,

Choć powinna go trzymać majtek koroneczka.

Co tu począć?!... Czas nagli, więc pora się zrobić

I czym prędzej coś zmienić, i czymś się ozdobić.

Wzięła prysznic w pachnidłach, upięła fryzurę,

Kremu warstwy wklepała w pomarszczoną skórę,

Później baza, korektor i fluidu kitem

Wypełniła tu, ówdzie, kształty znakomite

Czyniąc nieco jędrniejsze rysy swego lica,

Którym trochę się każdy poniekąd zachwyca.

Cień nad okiem i tuszem rzęsy pociągnęła,

Brwi musnęła kolorem, na czole rozpięła.

Kredką usta – kształt, wielkość – sobie poprawiła

I pomadką objętość schludnie wypełniła.

Założyła gumowe majty na zmniejszenie

I figury swej krągłej lekkie wyrzeźbienie.

Po godzinach dwóch może dom swój opuściła,

Choć wyglądem wciąż swoim przygnębiona była.

 

Czyżby panie od panów tym się wyróżniały,

Że wyglądać by lepiej nieustannie chciały?!...

Panom, zda się, że bywa niemal wszystko jedno.

Panie zaś pragną zostać bajkową królewną.

Pan szczęśliwy, bo w sobie widzi przystojnego,

Nawet!, jeśli mu wiele brakuje do tego.

Panie za to się zdają wiecznie przygnębione,

Bo i z wiekiem, i z losem wciąż niepogodzone.

W czym tkwi problem tej walki pań że ciągle z czasem?...

Jestem piękna, jeżeli wyglądem nie straszę,

Jeśli mijam lusterko bez krzyku na ustach,

I szczęśliwa, gdy ciało się samo porusza.

Nie ma sensu się w sobie złego doszukiwać

I tym samym truciznę nieszczęścia spożywać.

To nieważne, czy Wenus z Milo, czy już z bagien,

Ciało schludnie ubrane, czy bezwstydnie nagie.

Trzeba pojąć, że piękno, to stan świadomości

I do siebie samego zdolność że miłości.

Każdy z nas się starzeje – to nieuniknione,

A po prostu w codzienność na stałe wtopione.

Jędrne ciało jest ważne, lecz dusza ważniejsza,

Bo od ciała we wszystkim bezsprzecznie piękniejsza.

Ciało bywa narzędziem, dusza przecież nami.

Nie zadręczaj się zatem żadnymi smutkami.

Czyś mężczyzna, kobieta – patrz w lustro z miłością!

Będziesz wówczas w przyjaźni w każdym dniu z radością.

Czyś jest młody, czy mówią już: „starzec”, „staruszka”,

Ciało twoje bez duszy, to tylko wydmuszka.




W PREZENCIE

Jestem…

 

Po raz kolejny otworzyłam oczy,

Zsunęłam z łóżka nogi samodzielnie

I każda stopa po mieszkaniu kroczy,

I każdy ruch wykonuję bezwiednie,

 

Jakby w rutynie celebracji świtu…

Grzebieniem palców włosy przeczesuję,

Wiersz zapisuję na kartkach zeszytu,

Wodę na kawę w czajniku gotuję

 

I gdy tak czekam… zastygła przy oknie…

Patrząc, jak z nieba słońce się wyłania,

Jak w różu wstążki horyzontu wiotkie

Jasność z lekkością niszczy i roztrwania,

 

Krusząc je pudrem na kwiatostan drzewa,

Co się falbaną płatków ubogaca,…

Dusza radośnie we mnie szczęściem śpiewa,

Bo życie w progi gościnne powraca.

 

Jestem…

 

Zaparzam kawę i otwieram okna,

Od szronu drżący wiatr wpuszczam do domu –

Nie będę kawy pić przecież samotna,

Więc chłód się rozsiał w przestrzeni salonu.

 

Myśli me szeptem adorują ciszę,

Pamięć kartkuje wspomnienia, sprawunki…

Za oknem ptaki rozhasane słyszę…

Może dziś zrobię sałatkę z roszpunki?...

 

Może do tego pulpet z wołowiny,

Ziemniaki w winie, w szczypcie rozmarynu?...

Może pierogi w skraweczkach słoniny,

Albo… kapustę z poprószeniem kminu?...

 

Przyziemne plany przemknęły przez głowę.

Kawa w zadumie została wypita.

Ręce do pracy zdają się gotowe,

Lecz dusza marzeń woalem spowita…

 

Jestem…

 

Z psem wyruszyłam na poranny spacer.

Wilgoć powietrza twarz moją orzeźwia.

Poranek wzbił się i odpalił racę,

Światło więc szarość zaspaną przedrzeźnia.

 

Przechodzę obok krzewu kwitnącego,

Którego pąki jeszcze niezbudzone

Sieją aromat bzu wręcz rozkosznego,

Zatem me zmysły są bzem uwiedzione.

 

Czuję na skórze mgłę na trawach drżącą,

Na ustach słodycz owocowych kwiatów.

Słyszę w przestrzeni nutę wibrującą

I zgrzyt pod piętą grudek, ziaren piachu.

 

Mam dzień w prezencie kolejny w miesiącu

Z wstążką nadziei na podróż szczęśliwą.

Wokół mnie błękit roztopiony w słońcu –

Ocean czasu lśni falą leniwą.

 

Jestem…

 

Pragnę pochłonąć każdą kroplę wody,

Która jest życiem danym mi w hojności,

Rozłożyć ręce, jak skrzydła swobody,

By poczuć w sobie przyjemność wolności.

 

Nie narzekając, będę brać garściami,

Co los pod nogi zechce mi podsunąć.

Pragnę żyć dzisiaj pełnymi piersiami!,

Zanim się noga może mi osunąć

 

Z krawędzi bytu w przepaść snu wiecznego,

Który się czai za progiem minuty,

Więc póki jestem częścią świata tego,

Zedrę do końca przeznaczenia buty.

 

Wracam do domu i klucze odkładam.

Pies się układa przy oknie balkonu.

Do myśli, uczuć zapisu zasiadam,

Patrząc na siebie z boku, po kryjomu.