czwartek, 22 kwietnia 2021

METRYKA URODZENIA

Była znana poetka – córka dyrektora,

Przed którą się ścieliła przyszłość wręcz wesoła.

Była również Jadwiga – córka traktorzysty,

Który pracą styrany rzadko bywał czysty,

Więc na niego i dzieci jego pochodzenia

Świat spoglądał ze wstrętem oraz od niechcenia.

Przed córką dyrektora drzwi były otwarte

A szlaki na szczyt sławy przez tatę przetarte,

Więc nikt nigdy nie pytał, co ona potrafi,

Każdy wierzył naiwnie, że się talent trafił.

Wszystko zatem poetce ślepo wydawali

Oraz każdą obrazę pokornie łykali,

Jakby w strachu przed tatą, co wpływy miał duże.

Sypali pod jej nogi więc nagrody, róże,

Bili brawa, toasty ochoczo wznosili

I we wszystkim nad wszystkich szczodrze wynosili

Bez znaczenia czy „–ujem” czy też „-urwą” splunie,

Wszak to przecież artystka! – toż każdy rozumie,

Że się czasem uniesie i prostactwem trąci,

A!, że język – literat, to go nieraz korci,

By tam „-urwą”, tu „-ujem”, gdzieś, „skur… -synem” rzucić,

Niejednego obrazić, wzgardzić i zasmucić.

Wszyscy wszystko poetce zatem wybaczali,

Wokół niej, niczym służba, wiernie się krzątali,

By królewskie jej spełniać kaprysy, życzenia,

Dźwigając na ramionach brzemię poniżenia.

Oj, kochliwa też była ta nasza poetka,

Bo rozwiązła, rozpustna okrutnie kobietka.

Tego, jakby modliszka, w łóżku obróciła,

Z tamtym go za kawałek przygodnie zdradziła;

Temu w majtkach i w życiu mocno zamieszała,

Lecz tamtemu i innym się hojnie dawała.

Miała wiecznie, jak skrzydła, rozłożone nogi

I apetyt na miłość niesłychanie srogi –

Który wzrokiem złowiony, ten skonsumowany,

A po fakcie, jak odpad, na pysk wyrzucany.

Oj, lubiła swawole ta nasza poetka –

Roztańczona na stole bez majtek kobietka.

Łykała wodospady dzień w dzień alkoholu.

Gździła się wszędzie z każdym, nawet!, w szczerym polu,

Od kielicha, gdy wstała, to dzień zaczynała…

Można by rzec, że w wódzie niemal się kąpała.

O innej by mówiono: „-urwa!”, „moczymorda!”,

Która tylko, po prostu, dość schludnie wygląda,

Ale o tej poetce – córce dyrektora

Mówią: „przecież artystka!, więc do zabaw skora”.

Przeciwieństwem poetki zaś Jadwiga była,

Co, pech chciał, że się w biednym domu urodziła.

Ojciec był traktorzystą, matka pedagogiem –

Wiedli z zadowoleniem swe życie ubogie

I na nic do nikogo się nie uskarżali,

A cieszyli sobą, kochali, szanowali.

Nie mieli żadnych wpływów, nie mieli gotówki,

Jeno kury i gęsi, i dwie, mleczne krówki.

W tych warunkach się Jadzia skromnie wykształciła,

Więc nikomu i w niczym potrzebna nie była,

I choć zdolna!, a biedna, wiecznie odrzucana –

Nawet w szkole od wszelkich zajęć odpychana,

Jakby głupia, ułomna, do niczego była,

Więc się z losem okrutnym w żalu pogodziła

I talenty swe wszelkie na bok odsunęła,

Rolę żony i matki posłusznie przyjęła

Wbrew swej duszy, co skrzydła pragnęła rozwinąć,

Zatem… zamiast na scenę, szła jeść rzucić świniom.

Wyszła za mąż – za Gienka, dostawcę buraków.

Urodziła mu córkę i ośmiu chłopaków.

Z przemęczenia i z żalu czasem se wypiła,

Ale wierna mężowi oraz dzieciom była.

Mimo tego wołali za nią: „patologia!” –

Tak z dnia na dzień za Jadzią snuła się rapsodia.

Przykro było kobiecie o duszy bogatej,

Bo choć zgodnie z sumieniem oraz całym światem

Chciała życie swe pędzić, o scenie marzyła

I z sopranem, jak diwa, po lasach chodziła

Odrzucona, wzgardzona, szyderstwem opluta

I do ziemi okową przyziemną przykuta

Łzy roniła w poduszkę, cicho, po kryjomu,

Nie żaląc się, nie skarżąc na los swój nikomu.

Mówią: „szata na pewno nie zdobi człowieka” –

Do poetki lgnie naród, przed Jadzią ucieka.

Mówią: „pokorne ciele ssie dwie bowiem matki” –

Poetka ma ich stado, choć syndrom wariatki,

A Jadzia ani jednej, choć pokorną była

I by kogoś nie skrzywdzić bardzo skromnie żyła.

Gdzie logika w tym wszystkim, recepta na szczęście?!...

Jakże znaleźć na szczyty poprawne obejście,

By talenty rozmnażać, a duszy nie sprzedać,

By innych nie obrażać, z nikim się nie gniewać?!...

Poetka, chociaż „-urwa”, poważaną była –

A Jadzia, choć porządna, pogardę znosiła.

Poetka, choć rozwiązła, artystką nazwana,

A Jadzia, niemal święta, patologią gnana.

Jedna wywyższona, chociaż bez moralności,

A druga, choć niesłusznie, odarta z godności.

Jak zrozumieć to ludzkie, dziwaczne myślenie?

Czy się liczy, nie człowiek, ale pochodzenie?!...

Czy to ważne przez kogo żeś protegowany,

Czy jakim to talentem żeś obdarowany?!...

Trudno znaleźć odpowiedź na tej karuzeli.

Wielu takich, co w gronie gwiazd się nagle wzięli,

Choć się żadną szczególną zdolnością nie cieszą,

Tym tylko, że gdzie mogą nieustannie grzeszą.

Patologia nie w jednym jest widoczna czysta,

Ale większość nań krzyczy: „wspaniały artysta!”…

Może zatem to wniosek jestże oczywisty?! –

W patologii trza szukać wielkiego artysty!,

A dla życia w narodzie jakiejś równowagi

Patologią nazywaj, kto biedny i nagi,

Bez znaczenia, czy talent jakowy posiada.

Po trupach iść nie będzie? – znaczy, że łamaga.

Mówią, iż „przysłowia mądrością są narodu”,

A tu inne środki do zapchania głodu,

Więc… czy naród zbaraniał, czy przysłowia błędne?...

Tego już rozpatrywać po prostu nie będę

I zostawię w ocenie mego czytelnika,

Który wszystko swym okiem sokolim przenika.

Rozumiejąc poezję, umie kalkulować,

Więc niech prawdę odkrywa niebanalna głowa.




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz