Taka mnie
wdzięczność Panie mój wezbrała
Za te
westchnienia ciszy za mym oknem,
Za to, że
wojna się nie rozpętała
I że podziwiać
Ciebie mogę wzrokiem,
Bo kiedy głowę
tuląc do poduszki,
Wyobraziłam
sobie grad nalotu
I wokół
zgliszcza, a w nich w krwi paluszki
Sterczące w
niebo jak sztachety płotu,
Wtem spokój
serca nagle zakołatał,
Lęk przeszył
ostrzem miecza na wskroś ciało,
Duch mój w
konwulsji rozpaczy zapłakał,
Bo wszystko w
bólu bezradnie konało.
Mogłabym w
progu startych fundamentów,
W chmurach popiołów,
kurzu, jak i prochu
Trzymać w
objęciach odłamki fragmentów
Kogoś
bliskiego, kto spał przy mnie z boku;
Mogłabym
przecież mieć otwarte rany
I pleśń na
ustach obłędu i strachu,
I żywot podły,
bo przecież niechciany,
W stercie
zgnilizny pod plandeką łachów;
Mogłabym
karmić się śmierci oddechem
Chłostana
wiatru straszną bezwzględnością,
Wciąż
uciekając przed sobą z pośpiechem,
By się nie
zmierzyć z dziką brutalnością…
A dzisiaj
wstaję z kryształkami soli,
Które
wzruszeniem z oczu popłynęły,
Bo za oknami
błogi spokój stoi…
Skąd więc się
we mnie te obawy wzięły?!...
Chyba
przenigdy o tym nie myślimy
Jakby nic
złego nam się móc nie stało
I w
bezdźwięczności wiecznie się budzimy
Jakoby
wszystko nam się należało
I tym
bezczelnym aktem zagrabiamy
Świat, który
naszą zdaje się własnością,
Pewni, że
sobie wszystko zawdzięczamy,
Do szpiku kości
przegnici oschłością.
A, przecież starczy
iskra wyobraźni,
Ażeby ujrzeć, co
dziś posiadamy
I aby straty doświadczyć
na jaźni,
Poczuć cierpienie,
gdy w żalu konamy –
Wówczas na pewno
w nas pokora wstanie,
Wdzięczność za
wszystko, co było banalne.
Wybacz nam podłość
ukochany Panie,
Ten kamień serca
– to niewybaczalne.
Wybacz i pozwól
nadal żyć spokojnie,
Choćby ubogo, prosto,
niewidocznie.
Nikt z apetytem
hieny nic nie pojmie,
Jeśli na chwilę
przy śmierci nie spocznie.
Wybacz nam Panie
to robactwo szpiku,
Te martwe, siebie
wciąż hołubiące dusze,
Te grzechy w łańcuch
wplatane bez liku,
Te Tobie Panie
czynione katusze.
Padam przed Tobą
w imieniu ludzkości,
Prosząc o pokój
i żywot spokojny,
O śmierć w starości,
co gromadzi kości,
O czas bez strachu
i krwiożerczej wojny.
Wybacz nam Panie
jady bezczelności.
Do miłosierdzia
przecież jesteś skłonny.
Dam Ci w ofierze
mój żywot w skromności.
Zniszcz w nas miłością
stan bezduszny, płonny.
Tak Ci niewiele
mogę podarować,
Jedynie rdzawe,
ułomne istnienie.
W każdej sekundzie
chcę Cię adorować
I czuć zmysłami
– to moje pragnienie.