Dłoń milczenia
zacisnęła moje usta,
Odcinając mi
powietrze tym uściskiem.
Ma świadomość
słów zdławionych pilnie słucha,
Co pękają
niczym iskry nad ogniskiem.
Mijam ludzi
obojętnie, bez emocji.
Już przejadłam
się fałszywą życzliwością.
Idą obok z
pustym dzbanem serdeczności,
Plując
wzrokiem, w którym rażą swą podłością.
Każdy bowiem
koncentruje się na sobie,
Dbając o to,
co dla niego najważniejsze.
Mija doba tak
podobna przeszłej dobie,
Że to miejsce
tu na ziemi jest ciaśniejsze
Niźli było
jeszcze wtedy, gdy wierzyłam,
Że świat wokół
jest przyjaźnie nastawiony.
Górnolotnie do
przyszłości podchodziłam.
Teraz widzę
los bezwstydnie obnażony.
Spotkać
dzisiaj szczerych ludzi zda się cudem.
Wartościami
się żongluje bez skrupułów.
Dusza kona –
ciało kwitnie wstrętnym brudem
Dotykane
lubieżnością głośnych tłumów.
Ze sztandarów
śmierć wszystkiemu się przygląda
I hasłami się
domaga przywilejów,
A dla zwierząt
łaskawości wrogo żąda,
Przeliczając
ludzkie głowy – grosz w portfelu.
Uzębieniem
człowiek hienę przypomina,
Drapieżnością
przewyższając drapieżniki.
Gdzie się
kończy przyzwoitość, gdzie zaczyna?!...
Dziś moralność
– przesuwane krawężniki.
To, co jednym
się wydaje karygodne,
Drugim celem jest na co dzień bez wątpienia,
Byle życie
było lekkie i wygodne,
Choćby nawet
pozbawione uświęcenia.
Ludy pragną
tolerancji nade wszystko,
Przy czym same
nie potrafią uszanować
Tych
nielicznych, którym inną drogą przyszło
Iść i w imię
cnót najwyższych pokutować.
Człowiek zda
się mechanizmem pożądanym,
Gdy wypełnia
polecenia społeczeństwa,
Gdy
stworzeniem jest swobodnie używanym
Do czynności,
które mają ślad przekleństwa,
Ale kiedy się
wyłamie z ram ogółu,
Kiedy zacznie
postępować w głos sumienia,
Kiedy stanie
po przeciwnej stronie tłumu,
Wówczas gaśnie
jego prawo do istnienia.
Nie pasuję do
chaosu, który zżera
Fundamenty
człowieczeństwa rdzą zepsucia.
Moje serce w
błękit Nieba wciąż spoziera,
Odczuwając
rozpaczliwe bóle kłucia,
A nade mną
przez pokrywkę uchyloną
Światło wpada
i nadzieję we mnie budzi,
Że przez
szparę w wysokościach zostawioną
Mogę uciec,
spotykając wreszcie ludzi
Pełnych wiary
i nadziei i miłości,
Szczerą troską
się wzajemnie szanujących.
Tu na ziemi w
wielkim tłumie samotności
Tonę w sieci
mych emocji wciąż tęskniących
Za Kimś
wyższym, niebanalnym, nieprzyziemnym,
Za Kimś, komu
będę mogła się zawierzyć,
Dzięki komu
się poczuję człekiem lepszym,
Dzięki komu
będę mogła siebie przeżyć.
Półksiężycem
uchylone drzwi przede mną
Na to wszystko
we mnie budzą tę nadzieję,
Że me życie,
co się toczy nie daremno,
Będzie plonem
urodzaju, który sieję,
Więc w ten
sposób zagrzewana w cierpliwości
Dźwigam
drzewo, co krawędzią trze o ziemię,
Idę w stronę czekającej
mnie Miłości,
Wierząc, że tym
trudem w dobro się zamienię.