piątek, 8 listopada 2019

KOCHANY MÓJ...


mojemu synowi
Tyle już upłynęło ze źródła wód,
Tyle kropel wsiąkło bezpowrotnie w ziemię…
Nasze wspólne życie to prawdziwy cud,
Chociaż drogą były na co dzień kamienie.
Tyle chciałam Ci Synku od siebie dać,
Ale niewiele wywalczyć potrafiłam.
Los jedynie zapragnął żądać i brać,
Więc nie taką, jak chciałam, matką byłam…
Tyle miałam radości uskrzydlonej,
Tyle balonów w kolorach na druciku,
Tyle nadziei w sobie wymodlonej,
Ale wiatr w oczy i dziurę w portfeliku…
Już widziałam pod stopami szczyty gór,
Obłokami otulałam nam ramiona,
Nasze ręce w pelerynie białych piór
Rozkładałam w rozłożystych parasolach,
Ale… scenariusz stał się czarno – biały,
Marzenia latawcem zerwanego sznurka
Wzbiły się w niebo, z którego spadały
Nie gwiazdy, lecz nasze wyrwane piórka…
Chciałam Ci cały świat rzucić pod nogi
I stworzyć warunki godne królewicza,
Zapewnić spokój nienaganny, błogi
I życie, które nie smuci, a zachwyca,
Musiałam jednak stawić dzielnie czoła
Wszelkim kaprysom złośliwej codzienności.
Smok ogniem ziajał zewsząd i dokoła,
Lecz go stopiły płomienie mej miłości
I przez kałuże łez o smaku goryczy
Przeskakiwałam, niosąc Ciebie w objęciach
Z okruszynami w kieszeniach słodyczy
Dawanych Tobie z pasieki mego serca.
Pewnie niewiele tej uciechy było
I pewnie niedosyt czujesz wygłodzony.
Tak mało z moich celów się spełniło.
Los był plecami na co dzień odwrócony.
Jednego tylko zabrać nie potrafił –
Mojej miłości, którą byłeś i jesteś.
Może zazdrością się o miłość dławił,
Wrogością o nasze cudem rwane szczęście.
Przebacz Najdroższy me wszelkie potknięcia,
Niedoskonałość, albo i zaniedbania.
Niech Twoja dusza mimo to pamięta
Ułomnej swej matki oznaki kochania –
Wszystkie, wspólne chwile szczerej radości,
Nurkowanie w zaspach śniegu, w deszczu tańce,
Rozrzucanie liści dla przyjemności,
W kopach siana fikołki, podskoki, harce,
Wieczorne podróże w czytanej książce
I nocne rozmowy przed snem do poduszki,
Fantazje puszczane w błękit na wstążce,
Szkicowane cieniem na ścianie paluszki,
Pocałunki we włosach, na powiekach
I nasze spojrzenia zrośnięte miłością…
Wszystko przeminie, bowiem czas ucieka,
Ale my przetrwamy, stając się wiecznością.
Nic nie ma nad to uczucie do Ciebie,
Nic bardziej szczerszym i trwalszym się nie stanie.
Choć świat przeminie, to na wieki w Niebie
Będzie triumfować do Ciebie me kochanie
I to bogactwo mej ubogiej duszy
Tobie oddaję jakoby zdrój powietrza.
Miłość do Ciebie, co złe we mnie kruszy.
To dzięki Tobie z dniem każdym jestem lepsza,
Więc trudno teraz stwierdzić z zapewnieniem,
Kto kogo w sobie naprawdę rozmiłował.
Jesteś dla mnie Syneczku mym istnieniem.
W Tobie Bóg największy skarb mi podarował.
Przyjmij więc wdzięczność z pomarszczonych dłoni
I światło źrenic, które już wygasają.
Niech Twoje palce na mej siwej skroni
Myśli spragnione i smutne pocieszają,
Bym mogła poczuć kroplę ukojenia,
Że – jako Twa matka – nie najgorszą byłam,
I abym w akcie rachunku sumienia
Poczuła wreszcie, że sobie przebaczyłam.



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz