Zdaje się, że
wstaję u boku samotności,
W szlafroku z
kubkiem kawy zastygam przy oknie,
Patrzę w oczy
kłębiącej się jeszcze ciemności,
Która stoi
naprzeciw, w strugach latarń moknie…
I tak w długim
milczeniu twarzą w twarz stoimy,
Jakby
porzucone, nikomu niepotrzebne.
Nie wiem, czy
o tym samym w tej chwili myślimy?
Wszystko wokół
wydaje się puste i senne.
Później
wychodzę z domu, kluczem drzwi zamykam,
Mimo woli się
daję ponieść fali tłumu,
Z jednej ulicy
w drugą niczym duch przemykam…
Myśli moje się
topią w oceanie szumu.
Idąc prosto
przed siebie, kupuję pieczywo.
Zaczepiona
rozmową, dryfuję w dyskusji.
Na zewnątrz
się wydaję beztroską, szczęśliwą,
A wewnątrz
cierpię strasznie z powodu iluzji.
Przysiadam na
pięć minut w parku na ławeczce.
Przyglądam się
gołębiom w tangu gruchającym.
Rzucam im
okruszyny schowane w bułeczce
Porwana w
rozmarzenie stanem ujmującym,
Zdaje mi się,
że lepiej jest ptakom niż ludziom,
Że mają w
swoim życiu swobodę wolności,
Bo mogą wzbić
się w górę, gdy ziemią się znudzą
I w stadzie
nie cierpią na syndrom samotności.
Wzdychając,
idę dalej , patrzę na witryny.
Ramieniem ktoś
mnie trąca i mija w pośpiechu,
Rzucając w
moją stronę grymas gorzkiej miny,
Pozbawionej
choć cienia lekkiego uśmiechu.
Wchodzę w
metro i słucham jak tory zawodzą,
Dziobiąc ciszę
brutalnie tym wstrętnym lamentem.
Wszyscy wokół
oczami pod nogami wodzą,
Unikając
spojrzenia z nieśmiałością, wstrętem.
Dalej idę
przed siebie z tym ciężarem przykrym,
Co mnie mocno
przytłacza lękiem izolacji.
Myślę, jakim
by człowiek mógł zostać szczęśliwym,
Gdyby swe
ciało wyrwał z kajdan grawitacji.
Mijam jedną
przecznicę, wchodzę do cukierni,
A przede mną w
kolejce patrzy na mnie dziecko.
Mama jemu
kupuje do szkoły cukierki
I kremowe z
wiśniami maleńkie ciasteczko,
Więc skuszona
tą miną podziwu wielkiego
Pochylam się
nad dzieckiem, spoglądam mu w oczy…
Nagle!, w jego
źrenicach widzę coś pięknego –
Obraz, który
niejedno stworzenie zaskoczy:
Odbicie mojej
osoby, a za mną skrzydła,
Które bielą,
jak żagle, pióra rozchylają.
Sytuacja co najmniej
wydała się dziwna,
Więc rozglądam
się wokół jak mnie postrzegają,
Lecz nikt –
oprócz dziecka – na mnie nie spogląda,
Jakbym była tu,
teraz całkiem przezroczysta,
A dziecko za
me ramię z zachwytem zagląda
I w jego
oczach mieni się wzruszenia iskra.
Odwracam się
za siebie tym więc przymuszona
I jakież mnie
zdziwienie nagle powaliło.
Skrzydłami
niczym dłońmi troskliwie chroniona
Szłam z
Aniołem Stróżem – mą nadzieją i siłą.
Uśmiechem mnie
łagodnym serdecznie powitał,
Wzrokiem
nakazał zwrócić się do cukiernika,
Który o
zamówienie kilkakrotnie pytał,
Częstując mnie
sercami w lukrze i z piernika,
A ja jakoby w
transie tegoż zaskoczenia,
Nie umiałam
wydobyć z siebie nawet słowa.
Stałam
obezwładniona siłami milczenia,
Czując jak mi
radośnie w chmurach krąży głowa.
Cukiernik bez
pytania podał mi dwie kawy,
Na tacy dwie
drożdżówki z jagodami w cukrze
I spojrzał na
Anioła – „Pan będzie łaskawy” –
A odsuwając
krzesło rzekł: „Uprzejmie służę”.
Usiadłam więc
z Aniołem przy jednym stoliku,
Delektując się
kawą w głębokiej zadumie
Mimo tego!, że
rozmów mogło być bez liku,
Ale… jaki to
temat wybrać w wielkiej sumie?!
Nie ukrywam,
że radość grzała moje serce,
Bowiem właśnie
poznałam mego przyjaciela,
Który palcami
Nieba trzymał mnie za ręce,
Który zawsze mnie
chroni i ramieniem wspiera.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz