poniedziałek, 18 listopada 2019

MOJE NOGI...


Moje nogi zawsze były mi okrętem
I na szlakach rwących nurtów codzienności
Zaznaczały permanentnym atramentem
Rozbiegane, drobne ślady obecności.

Moje nogi wiecznie w pędzie i w pośpiechu
Jak galopem stada koni wypłoszonych
Wciąż nosiły mnie od świtu aż do zmierzchu
Tempem kroków zawadiacko uskrzydlonych.

Moje nogi roztańczone, rozproszone
W apetycie na spacery i wędrówki,
Wciąż zachłanne, choć niekiedy i zmęczone,
Przewiązane kokardami ze sznurówki.

Moje nogi zawsze w dobrym towarzystwie
Szły w podskokach szlakiem życia niestrudzenie,
Pokonując tory przeszkód niemal wszystkie,
Nie znające czym jest w smaku marudzenie.

Moje nogi jak Ikara skrzydła z wosku
Już się stały mą kotwicą zarzuconą
I kołyszą się bezsilnie jak na włosku
Niesprawnością na mej woli wymuszoną,

Otulone bamboszami i skarpetą
Na chodniku tuż pod łóżkiem spoczywają
I choć drzemie w nich młodzieńcze jeszcze „VETO!”,
To zdolności do wysiłku już nie mają

I jak ostrzem noża kroki rozciągają
Po podłodze masowanej podeszwami,
Z wielkim trudem mnie dźwigają, przemieszczają,
Przedrzeźniane przez ból ostry westchnieniami.

Moje nogi jakby wiosła połamane
Już nie mogą mnie przesunąć lekkim ruchem,
Chorobami powiązane, pompowane
Drżą jak liście uginane pod podmuchem.

Patrzę na nie ze wspomnieniem mej sprawności,
Błogosławieństw mej zdolności do chodzenia…
Dziś pod kluczem nieudolnej już starości
Usychają pod ciężarem odrzucenia

I od okna mnie prowadzą aż do progu,
A od progu do fotela na biegunach
W powiązaniu odrętwienia, w kleszczach chłodu…
Ruch ich plącze się i gubi niczym w sznurach.

Moje nogi zanurzone w mętnej wodzie,
Opuchnięte oraz w palcach zniekształcone,
Posuwiste w chwiejnym, ciężkim kroków chodzie
I… jak buty, całkiem na bok odłożone.



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz