Me ramiona
niczym kokon dla pociechy
Były zawsze
dla kochanych ukojeniem.
Konfesjonał
moich ramion wszelkie grzechy
Zbierał w
zamian ból łagodząc umocnieniem.
Me ramiona z
koszem zadań, obowiązków,
Chustą z wełny
otulone przed jesienią
Są kołyską dla
zmartwionych od początku –
W nich
matczyne dłonie piersi pod skroń ścielą.
Me ramiona
niczym tarcza nad rodziną,
W którą
strzały niepowodzeń się wbijają,
Niczym
skrzydła z piór rozpiętych peleryną
Miłość,
troskę, poświęcenie roztaczają.
Me ramiona
ciężką pracą obarczone,
Bólem ścięte i
o krzesło sztywno wsparte,
A nad
dzieckiem mimo wszystko pochylone
I ochronnie
baldachimem rozpostarte.
Me ramiona nad
stolnicą, oparami,
Nad grządkami
do obłoków przyklejone,
Obciążone
sprawunkami, zakupami
I ku ziemi
ciężarami wydłużone.
Me ramiona z
koronkami sukni ślubnej
Niczym wazon
dla bukietów i miłości,
Albo z książką
w chwili lekkiej, lecz niepróżnej
Wciąż otwarte
i zachłanne serdeczności.
Dziś schylone
są ku sobie niczym dłonie,
Co modlitwą
się zrastają w pokorności.
Na nich trudy,
co dźwigają w polu konie,
Krzyż niesiony
w zamyśleniu i cichości.
Me ramiona
pomarszczone i zwiędnięte
Niczym liście
zawinięte w suchy rulon
Świat kołyszą
codziennością wciąż przejęte
I do serca
obciążonych z troską tulą,
A oparte o
sztachety wciąż czekają
Z utęsknieniem
na dłoń, która je pocieszy.
W ogrodzenie
samotnością swą wrastają
Mimo, że wiatr
z każdym rokiem jest chłodniejszy.
Me ramiona ułożone
na poduszce,
Jak podstawka dla
różańca wokół palców,
Bólem trzeszczą
choć niewiele się poruszę
Przygarbione pod
naciskiem swego czasu.
Już ich nigdy nie
napręży młodość rześka,
Nigdy w tańcu nie
obrócą się swobodnie.
Zapomnienie w cieniu
życia na nie czeka…
Moja dusza w nich
dryfuje, od łez moknie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz