Kimże jesteś
mój Panie jeśli nie błękitem,
Tym, co bywa
poznane, jak i nieodkryte?
Jakże Ciebie
zobaczyć i jakże rozpoznać?
Jak Cię można
w chaosie codzienności doznać?
Szukam Twego
odbicia w mijany człowieku,
Błądząc w
tłumie jak dziecko prawie od pół wieku.
Oczy, usta i
dłonie ciągle obserwuję,
Ale w
ludziach, o zgrozo!, Cię nie odnajduję.
Każdy bowiem
gdzieś pędzi w amoku wygody
Zniewolony
jedynie przez kaprys urody,
Zapatrzony
uparcie w twarzy swej odbicie,
Kochający nad
wszystko swe doczesne życie.
Nawet jeśli o
Tobie ktoś Panie wspomina,
Szybko kończy
wypowiedź zanim ją zaczyna,
Jakby w
strachu, byś czasem nie wypełnił treści
Ich
przyziemnej wędrówki, bałwochwalczej pieśni.
Idę zatem w
milczeniu gdzieś, prosto przed siebie
Wciąż oddana
nadziei, że zobaczę Ciebie
I zmęczona
podróżą siadam na ławeczce
W bluszczach,
dzikich powojach zwiewnej sukieneczce
I w skupieniu
swe dłonie palcami zaplatam
Niczym motyl
na dłoni współczesnego świata,
I spojrzeniem
stęsknionym wzruszona się słaniam,
Gdyż Ciebie
mój Panie krokami nie doganiam.
Pochylam zatem
głowę w ludzkiej bezradności,
A duch i ciało
proszą: „Okaż ciut litości”
A wtem mnie
wiatr ogarnia i na wskroś przeszywa,
Iż w tejże
przyjemności czuję się szczęśliwa.
Podmuchy
dłonią czule głaszczą moje włosy,
Westchnieniem
ust całują me czoło i oczy,
Objęciem
otulają me wątłe ramiona,
Więc czuję się
na rękach przez Ojca niesiona.
Wtem szelest
drobnych liści jak deszczu strumienie
Przerywa
szeptem głuche i nieme milczenie
I słowem
pocieszenie wkrada się w mą duszę,
Więc w wielkim
ukojeniu oczy sennie mrużę…
Zanurzam się z
ufnością w słodyczy miłości,
Spijając z
dźwięków ciszy nektary radości,
Unosząc się
nad ziemią niczym gołębica,
Co łzą się
iskrzy w rysach Twego Panie lica.
I w stanie tym
głębokim duszy rozmodlenia,
I ciała
zmęczonego jakby nieistnienia,
Czuję Twoją
obecność mój Najdroższy Panie,
Twego Serca w Koronie
z Cierni kołatanie.
Nic mi więcej do
szczęścia Panie nie potrzebna
Oprócz z dłoni
Twych Ojcze kawałeczka chleba,
Oprócz Twego Kochania
i Twojej Mądrości –
W Tobie tylko znajduję
smak mój szczęśliwości,
Co mnie zewsząd
opływa namiętnym pokojem,
Gasi wszelkie emocje,
oswaja nastroje
I wolnością uskrzydla
duszę, a z nią ciało,
Jak i lękiem nie
trwoży, co by się nie działo.
Jedno w Tobie mam
tylko Boże pocieszenie,
Że choć marnym,
to świętym będzie me istnienie,
Bo choć strach
mnie przed jutrem swą trucizną poi,
Twa Ojcowska obecność
zmysł płochy ukoi.
Strzeż mnie zatem
mój Panie i błogosław w drodze
I towarzysz mi
w życiu wręcz noga przy nodze,
Rozpromieniaj przede
mną też oblicze Swoje
I napełniaj mnie
łaską, jak również pokojem.