Zwoje cynamonu
niczym pergaminu
Drzemią w
kącie kredensu cierpliwie,
A na blacie
rozsiane gwiazdy anyżu
Zdają się
spadać z nieba szczęśliwie
I mgiełką
perfum ze skórki pomarańcza
Powietrze się
przechadza po pokojach,
Piernikową
przyprawą kręgi zatacza,
Tańczy w
aromatem rzeźbionych słojach
Niczym na
plastrach świeżo ściętego drzewa,
Rozpryskując
kałuże żywicy…
Zmysł płochy w
ramionach rozkoszy omdlewa,
Trzymając się
rozsądku spódnicy,
A ja… z
kubeczkiem wywaru z polnych kwiatów
Zanurzam się w
tej przestrzeni czekania
Splatając
warkocze adwentowych wianków
Z duszą
pokorną, bez narzekania;
A wokół magia
dzieciństwa się unosi,
Czas cofając
do chwil najpiękniejszych.
Świętość ciężar
istnienia pod niebo wznosi,
Do spraw nad doczesność
najcenniejszych.
Nic się nie liczy
prócz tego, co jest teraz,
Bo zda się moment
ten być namaszczonym,
Jakby człowiek
zaczynał życie od zera…
Niczym nieutrudzony,
niezniszczony,
Jakby dźwięk strun
świeżym wydawał się krzykiem,
Oddech nowym odkryciem
powietrza,
A myślenie parą
nad wrzącym czajnikiem
I wzruszenie szczerym
biciem serca.
Wokół wosk topi
się z zapachem igliwia,
Wspomnienia przyprawiają
obecność.
Jestem dzisiaj
jak nigdy dotąd szczęśliwa,
Celebruję więc tę teraźniejszość.