Tak bardzo
potrzebuję świeżego powietrza
Skropionego
porannym mgły wczesnym wstawaniem,
Co me ciało
przeniknie niczym krew do serca,
Każdy milimetr
skóry dotknie całowaniem.
Swą nagością
chcę wtopić się w ramiona wiatru
I chcę poczuć
we włosach jego twórcze dłonie.
Chcę się kąpać
w wschodzących odcieniach brokatu.
Niech mnie
przestrzeń jak kroplę deszczu całą wchłonie.
Chcę me ciało
rozciągnąć na maszcie błękitu
Niczym drzewo,
co pręży zwichrzone gałęzie,
Myśl rozczesać
grzebieniem budzonych promyków,
Być obecną po
prostu, jak powietrze, wszędzie.
Niech opływa i
rzeźbi me kształty podmuchem
Szum świtania,
co wznosi powiekę powoli
I niech niesie
na palcu jakbym była puchem,
Albo morskiej
kruszyną wielobarwnej soli.
Niech mnie
świeżość oplata bluszczem przyjemności
I przeszywa
namiętnie dreszczem roztargnienia.
Nie dbam
dzisiaj o wartość jutrzejszej przyszłości.
Rozkoszować
się pragnę chwilą uniesienia,
Która nurtem
mnie wiedzie dziko rwącej rzeki
Jak liść
kruchy, lecz ufny wśród spienionej wody,
Więc ramiona
rozkładam płynąc w świat daleki
Zanurzona
naiwnie w porywach swobody,
Co się gniewem
rozbija o kamień, konary,
Roztrzaskując
koryto obranego szlaku,
Co się bryzą
nad tonią wznosi jak opary,
Wzbija w górę
talentem przepłoszonych ptaków.
Nieś mnie
chwilo w szaleństwie swym nieokiełznana!,
Cała sobą
przenikaj zmysły przemęczone.
Grzywą koni
niech będę w galopie targana,
By się wtopić w
wolności stepy niezmierzone.
Potrzebuję na strzępy
powój grawitacji
Porozrywać w amoku
mego wygłodzenia
I nie dbając o
wartość jakichkolwiek racji
Chcę wykrzyczeć
w radości wszystkim: Do widzenia!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz