Żegnam! –
mówię, ruszając przed siebie w zaparte,
A przede mną
zza progu słońce się wyłania
I choć światła
kałuża drzwi czyni otwarte,
Jasność z
nieba jakoby iść dalej zabrania,
Promieniami
rozciąga me ciało na ziemi
Jakby kleksem
mnie chciała przytwierdzić na stałe.
Obok idą
podobni ,w milczeniu skupieni
A ich oczy
wesołe, albo posmutniałe
Suną wzrokiem
do przodu, prowadząc im kroki
Niczym pieska
na smyczy wodzi się na spacer.
Ja pochłaniam
łakomie te wszystkie uroki,
Wyciągając
przed siebie rozpalone palce,
Aby dotknąć i
poczuć, że to jest naprawdę,
Że nie jestem
postacią na płótnie z farbami.
Świat mnie
bierze w ramiona i ogarnia wiatrem.
Wszystko wokół
wydaje się zostać za nami
I gdy nagle
odpływam, i zda się, że latam,
Że stopami nad
ziemią w przestrzeni wiruję,
Że się ciałem i
duszą z obłokami splatam,…
Nagle!, zimną doczesność
na ramieniu czuję
I dostrzegam, iż
wschody i zachody słońca
Wciąż kontury me
kreślą na piaszczystej kartce.
Tych obrotów szalonych
widać nie ma końca.
Karuzelą wciąż
kręcą zwiewne w dźwięku walce.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz