czwartek, 14 listopada 2019

ZE WSCHODÓW W ZACHODY


Żegnam! – mówię, ruszając przed siebie w zaparte,
A przede mną zza progu słońce się wyłania
I choć światła kałuża drzwi czyni otwarte,
Jasność z nieba jakoby iść dalej zabrania,
Promieniami rozciąga me ciało na ziemi
Jakby kleksem mnie chciała przytwierdzić na stałe.
Obok idą podobni ,w milczeniu skupieni
A ich oczy wesołe, albo posmutniałe
Suną wzrokiem do przodu, prowadząc im kroki
Niczym pieska na smyczy wodzi się na spacer.
Ja pochłaniam łakomie te wszystkie uroki,
Wyciągając przed siebie rozpalone palce,
Aby dotknąć i poczuć, że to jest naprawdę,
Że nie jestem postacią na płótnie z farbami.
Świat mnie bierze w ramiona i ogarnia wiatrem.
Wszystko wokół wydaje się zostać za nami
I gdy nagle odpływam, i zda się, że latam,
Że stopami nad ziemią w przestrzeni wiruję,
Że się ciałem i duszą z obłokami splatam,…
Nagle!, zimną doczesność na ramieniu czuję
I dostrzegam, iż wschody i zachody słońca
Wciąż kontury me kreślą na piaszczystej kartce.
Tych obrotów szalonych widać nie ma końca.
Karuzelą wciąż kręcą zwiewne w dźwięku walce.



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz