Otworzyłam na oścież okna,
Rozłożyłam konwalie na stole.
Parapety w surfiniach i trawniki w
stokrotkach,
Pajęczyny w srebrzystym kropel
kole…
Wszystko pachnie deszczowo,
Soczystością zieleni,
Doprawianą cytryną mleczy.
Bzy zapachem słodyczy jak parasol
nad głową
Zdobią dom mój powojem pierścieni.
Szczyptą kawy sypnęłam i wanilię
rozgniotłam,
Ozdabiając talerze szarlotką
I pierogi z truskawek na półmisek
wyjęłam…
Od słodyczy rozkosznie zmysły
mokną.
Ogień trzeszczy pod kafli
pancerzem, fajerką,
Chlebem pachnie i kuchnia i pokój,
A na ścianie lustro, które kiedyś
pękło,
W szklanej tafli odbija ten spokój.
Nagle niebo ściemniało, słońce
nagle zagasło.
Ciemną chmurą brwi ziemia
ściągnęła.
W domu ciemno… za oknem i wesoło i
jasno,
A samotność przy stole płaszcz
zdjęła
I usiadła wygodnie w kapeluszu z
zadumy,
Wzrokiem smętnym głaskając
trawniki.
Głosem sennym westchnęła: „Może
razem spoczniemy?”,
Rozpinając w mankietach guziki…
Tak się ciepło zrobiło wokół serca,
na duszy.
Jakaś słodycz zwilżyła mi usta.
Każda myśl i westchnienie, co się
ledwo poruszy
Wszelkim zmysłom wydaje się bliższa
I wspomnieniem zasiadła przeszłość
dawno odległa,
Uderzając w talerzyk filiżanką,
A w kąciku natchnienie niczym zmora
przebiegła,
Szarpie duszą jak w oknie firanką.
Zegar zamilkł i przepadł w
milczącej melodii.
Czas już nie miał znaczenia
żadnego.
Zobaczyłam źrenice niejednej
historii
I poznałam ton głosu niejednego.
Świat się nagle rozbujał konikami
na kołkach,
Karuzeli falował spódnicą.
Roztargnienie rozpięłam na
kaczeńcach i fiołkach
I niejedną przebiegłam ulicą…
Wtem z gałęzi jabłoni jakiś ptaszek
zastukał,
Wyrywając mnie z transu miłego…
W samotności samej siebie znowu poszukam.
Nie ma przecież zwierciadła
lepszego.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz