Obudził mnie czas stukaniem obcasów.
Biegał po mieszkaniu przy dźwiękach
hałasu.
Krzątał się w pośpiechu jakby był spóźniony,
Czymś niedopełnionym okrutnie dręczony.
Podeszłam do okna, aby dzień przywitać,
Ale jeszcze na zewnątrz nie zaczęło
świtać.
Księżyc po granacie leniwie dryfował
I w głębokim natchnieniu jak wieszcz
spacerował.
Strumieniami jasności płonęły latarnie,
Skapując na chodniki światła kroplą
marnie.
Sen się jeszcze w przestrzeni tanecznie
unosił,
A wiatr o ciszę szeptem niemym, żebrząc,
prosił.
Mogłam jeszcze przyłożyć do poduszki
głowę,
Lecz miałam ochotę podzielić się słowem,
Więc zasiadłam z radością do kartki
papieru…
Piękno świtu postrzega wśród nas tak niewielu.
I poczułam wdzięczności w sercu łaskotanie,
Bo zanim słońce z pieleszy odprężenia
wstanie
Dostrzegłam dar nad darami życia codziennego
–
Pokój i bezpieczeństwo istnienia ludzkiego,
Które tu na tym właśnie małym skrawku
ziemi
Nie razi w oczy człowieka jak ostrza
promieni
I zdaje się normalnym ludzkim bytowaniem…
-
Biedni, co noc przespali bezsennym czuwaniem.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz