Z każdą godziną mnie coraz mniej,
Z każdą minutą mnie ubywa.
Pomiędzy nocą… pomiędzy dniem…
Człowiek jak sen, który się urywa
I albo sobą cokolwiek opowie,
Albo zastygnie w połowie zdania
Zamknięty sensem w przemilczanym
słowie,
W cieniu zwątpienia, pod deszczem
pytania.
Życie się topi pod płomieniem
czasu,
Codzienność kurczy i powoli zmniejsza.
Wspomnienia piórem, by nic nie
przegapić,
Wszystko spisują w strumieniach
wiersza…
I nigdy nie wiesz jaka łza cię
zgasi
Lub jaki podmuch zdarzenia
przegoni,
Co cię zuboży, albo i wzbogaci,
I jaką prawdę o tobie odsłoni…
Nogi związane warkoczami ścieżek,
Plecy zgarbione na nich wspartym
słońcem…
Zegar wciąż liczy twe kroki pod
niebem,
Próbując scalić twój początek z
końcem.
Nie wiem, więc kiedy odejdę na
zawsze…
Zanurzam w oczach twych twarz na
pamiątkę,
Bo gdy czas w tobie moje rysy
zatrze,
By w moim sercu nie umarło słońce.
Potem, gdy idziesz, wyglądam przez
okno
I odprowadzam cię wzrokiem
wierności.
Na ustach czuję każdą chwilę słodką
I pielęgnuję również smak
przykrości,
Bo każdy moment mojego istnienia,
Każda sekunda i każde westchnienie
Stanowią portret mojego imienia
I pozwalają być tu, teraz, pod
niebem.
Z myślą o tobie w moim sercu jestem
I modlitwami rozsiewam pragnienia,
By móc przy tobie obudzić się
jeszcze,
By w twoich dłoniach znaleźć sens
istnienia.
Każdy jest bowiem stworzony dla kogoś,
Każdemu przecież ktoś jest
przeznaczony.
Każdy ma w sobie tę wrodzoną
słabość
Wobec drugiego, by w chwilach
odsłony
Poznać się w sobie i zrozumieć
siebie,
I odkryć prawdę, po co dziś się
żyje?...
Zgaszona świeca – z tym właśnie
znaczeniem –
Dymu westchnieniem pręży dumnie
szyję.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz