Oczami
bólu patrzysz na mnie Boże…
Z ram
kamienicy wychyla się dziecko.
W jego
źrenicach łez wzburzone morze
Pełznie
ku mnie – lękliwie, zdradziecko,
A wokół
pustka, demon przestraszenia
I
samotności kroki rozproszone,
Które się
tłoczą w chaotycznym pląsie,
Jakoby
były przeklęte, zgubione
Przez
wciąż pachnący moment uniesienia.
Pytam się:
Odejść?... Udać, że nie było
Tego wszystkiego, co właśnie
widziałam
I że się dziwnym sposobem rozmyło,
Kiedy zmysłami obnażyć to
chciałam?!...
Pytam:
Zapomnieć, wykorzenić z serca
okruchy świata,
Zapach Twoich dzieci?!
Udać, że wszystko płochliwie ulata,
Kiedy nas słońce podgląda, gdy
świeci?...
Nie
umiem… - wszak Ty patrzysz na mnie Boże
Tymi
pięknymi oczami ufności.
Nie wiem,
czy ktokolwiek cokolwiek pomoże.
Wierzę,
że znajdę wszak dosyt miłości,
Która
mnie szczęściem namaści, uskrzydli,
Napoi
sensem me codzienne życie,
Bo przecież wszyscy, którzy są, bo przyszli,
Są niczym Boże Słowa…
Słuchajcie!...
Słyszycie?...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz