Na parapecie wschodów z kubkiem przebudzenia
Siadam każdego ranka wpatrzona przed
siebie.
Nic, albo też niewiele mam do
powiedzenia.
Przesuwam wzrokiem kolory na
uśpionym niebie.
Myśli spod puchu sennego rozciągają
skrzydła,
Rozczesując wiatrem rozleniwione pióra…
Już się kończy ta chwila, choć
druga nie przyszła.
Nie wiesz nawet z kolei to godzina
która?
Przyklejona w błękity srebrzystej
zieleni
Przenikam horyzonty pełne
tajemnicy,
A pośród grafitowych,
rozciągniętych cieni
Mnóstwo jest niedopowiedzeń,
których nikt nie zliczy.
Nie wiesz, jak długo jeszcze na tle
swego istnienia
Siedzieć będziesz w zamyśle nad
wywarem kawy?...
Ogrom masz planów, jeszcze więcej
do zrobienia,
Lecz… co może źdźbło ściętej i
kruszonej trawy?
Czy przed tobą jest jeszcze droga
do zdobycia?
Czy kurtyny zapadną przed finałem
sztuki?
Czy masz jeszcze cokolwiek w sobie
do odkrycia?...
A może jesteś już na dnie
całkowitej pustki?
Wokół wszystko jest obce i
niedopowiedziane.
Na parapecie wschodów patrzysz
słońcu w oczy.
Nie wiesz, ile dla ciebie dziś jest
przewidziane
I w jaki sposób, kiedy koniec cię
zaskoczy?...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz