Posmutniało niebo, jakoby nad
końcem.
Wiatr w gałęziach przycupnął i nogami
macha.
Wypłowiałym się stało i
zgorzkniałym słońce.
Granatowe obłoki wróżą koniec
świata…
Tylko cisza bezczelna w trawie
karty kładzie
I szeleści taliami drażniąc
dźwiękiem echo,
A ten szelest się wplątał i
rozszumiał w sadzie
Tonąc w liściach źrenicy, co śpi
pod powieką
Tego świata spokoju, co skupieniem
drzemie
I rozsiewa dokoła rozmarzenia
ziarno.
Trzaskiem kropel błękitnych
przerwane milczenie
Pachnie świeżym podmuchem, kiedy
wokół parno.
Aż tu nagle błysk bata strzelił w
błogą przestrzeń!,
Przeciął ostrzem jasności niebo
poczerniałe
I się nagle zbudziły oddźwięki
złowieszcze…
Stado koni rozbiło spokój dzikim
cwałem
I kopyta w kawałkach stłuczonego
lustra
Mnożą się w liczbie, dźwięku,
odgłosach dudniących.
Drzewa jak gdyby wiatrem rwana lniana
chusta
Odsłaniają dłonie o litość
żebrzących…
I wnet piersi obłoków napęczniałe
gniewem
Wypuściły z otchłani głos złości –
głos krzyku!...
Wiatr zawodzi w głębinie
przeraźliwym śpiewem
Uwikłany w sieć deszczu z wodnych
koralików,
Na kolanach pokutnie przesuwa się z
gniewem
Hałasując łańcuchem krępującym
ramiona
Widać, że jego serce tkwi w
wielkiej potrzebie,
Bo w rozpaczy okrutnej gaśnie,
kona.
A świat wokół się kuli w
przestrachu, w litości
Uniżenie padając do stóp pokutnika,
Deszcz świat chłoszcze rózgami
wielkiej zawziętości
I ostrzami strumieni przestrzeń
smutną przenika,
Aż tu nagle!...
Spokojność w wir ten mroczny
wpadła,
Promieniami nadziei zdobiąc nieba
skronie,
Pod tęczowym woalem wygodnie się
rozsiadła
Rozkładając w radości
dziękczynienia dłonie. –
I tak w życiu też bywa, że po burzy
słońce
Piękniejszymi światłami zdobi nam
godziny
Rozbiegane nadziei motylami po
łące…
Bywa, że uroku tego nie widzimy,
Że się smutkiem zasłania i oko i
serce,
Strachem zalewa duszy wszelakie
natchnienie,
A przecież jutro życie może być
piękniejsze,
Jeśli w nas zdusimy żal, niemoc,
zwątpienie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz