Rozłożyłeś ramiona Panie Jezu z ufnością
Jakbyś przytulić zapragnął do serca świat cały
I wyszedłeś do ludzi Panie Jezu z miłością,
Lecz się trwożliwe dusze przed Tobą pochowały.
Las się
tylko do ramion Twych garnie w pokorze,
Ziemia
trawą kwiecistą Twe stopy całuje,
Echo
szepcze wstydliwie: „Uchowaj Panie
Boże
Od
stworzenia wszelkiego, co się wewnątrz psuje.”
Ogrodzili Cię Panie Jezu, żebyś im nie zginął.
Przywiązali Twój krzyż sznurami kolorowych szmatek.
Zostawili Cię Panie Jezu przed pustą drożyną,
Rzucając od czasu do czasu pod Twe nogi kwiatek.
Nikt Ciebie
nie odwiedza, nikt obok nie przechodzi,
A nawet jak
przejeżdża to szybko i lękliwie,
Jakbyś
wcale nie pomagał, a tylko ludziom szkodził
I jakbyś
obecnością Swą istniał nieuczciwie.
Zimą nagie ramiona śnieg kołnierzem otula,
Wrony stadem na Twym płotku modlą się żałobnie.
Wiosną wiatr po Twych żebrach jak po strunach hula,
A lato pająkami szyje dla Ciebie spodnie.
Człowiek
tylko się w domu zamknął jak przed wrogiem
Zagrzebany
w swych sprawach niczym w stercie śmieci
Nie uraczy
Cię Panie ni gestem, ni też słowem,
Ale żąda
byś zawsze w potrzebie pocieszył.
Czas bezśpiewnie Ci mija i z dnia przez noc w dzień
przechodzi
I modlitwa jakby niczyja bezdomnie gdzieś błądzi.
Dziki chmiel w niebo się wzbija i liści murem grodzi
Świat, w którym nie Ty człowieka, lecz człowiek Ciebie
sądzi.
Stoisz przy
drodze cierpliwy i pełen nadziei.
Nadal wyciągasz ramiona jak Ojciec do dziecka
I jak żebrak pod pościelą zieleni lub bieli
Czekasz, że ktoś przejeżdżać będzie właśnie z daleka,
Że się
zatrzyma przy Tobie i głową skinie
Na
powitanie, po czym zapyta o drogę…
Odpowiesz:
„Przy
mnie pan, pani na pewno nie zginie.
Pozwolić na to, jak mi
Bóg miły!, nie mogę.”
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz