Wiatr pędzlami konarów szarości
rozciągnął,
Granatem senne niebo zasłonił jak
smutkiem,
Grafit śpiącego słońca pod gałęzie
ściągnął,
Topiąc pożółkłe trawy przygnębienia
skutkiem.
Cisza wokół drzemiąca i leniwa
sunie,
Szeleszcząc trenem liści w
przestrzeni spłakanej…
Chciałaby coś zaśpiewać, lecz
szeptać nie umie,
Więc wtula skroń w pień brzozy
wiatrem kołysanej,
A parasol warkoczy co odbija szumy
Włosem kolorów tęczy otula ją błogą
–
Zda się, że dłonie liści, jak
szalone tłumy,
Klaszczą, w ciszy zachwycie
zastygnąć nie mogąc.
I wtem bladość promieni wypłowiała
wschodzi,
Zawieszając na drzewach tarczę
pozłacaną.
Słońce wstaje i we mgle ociężale
brodzi,
Zarzucając na echo chustę rozkrakaną.
Lament ptaków samotnych, co
szczęścia szukają,
Przeszywa ostrzem zdrady ciszę
utuloną
I czarną falą skrzydeł niebo
zalewają
Żałobnicy za nocą światłem
przepędzoną.
Trzepot piór dźwiękiem wiosła
rozpruwa zadumę
I przesuwa odpływy czarno lśniących
ptaków.
Świat się przeląkł, zachłysnął tym
mrocznym poszumem
Doszukując się w nutach zła
wróżebnych znaków…
A tu nagle w pozłocie jesiennego
słońca
Serwetami korali przezroczystych
płynie
Woda wrzosów po same horyzontu
końca,
Bursztynami rosy zaklinając promienie.
Zapach mrozu co szczyptą
orzeźwienia nęci
Budzi zmysły do pracy nad nową
historią.
Ludzie suną przed siebie w zamyśle
zaklęci
Dusze smyczkiem jesienni w
melancholii strojąc…
Na nich kołnierze płaszczy pachną
ziarnem kawy
I czekoladą w bułce o chrupiącej
skórce.
Kroki ich porzucone na ździebełkach
trawy
Kruche są niczym dłoń na
niedomkniętej furtce.
Takie życie ulotne nas sensem
otacza.
Kroplą deszczu rozbija się w
mgnieniu sekundy.
Nasza młodość jak jesień z kluczami
u pasa,
Zatrzaskuje port gardząc oznaką
jałmużny.
Jakie piękne to wszystko, co się
nie powtórzy,
Co fusami poranków nas kusi do
życia
I świetlaną w marzeniach przyszłość
chęciom wróży
Bezwstydnie, bo nie mając już nic
do ukrycia.
Jakie piękne to wszystko, co jest
bez powtórki,
Co przed nami i z nami minutą się
staje.
Gromadzimy więc przeszłość w
papiery, papiórki,
A czas płynie wbrew woli, płynąć
nie przestaje.
Niech mi będzie jesiennie na
wskazówkach czasu
Skoro taka już pora po mej drodze
kroczy.
Pójdę sama na spacer w stronę głuszy,
lasu,
Aby sobie z godnością umieć
spojrzeć w oczy.
Jakie wszystko to piękne, co we
mnie jest jedno,
Co zachwycać, zadziwiać nadal nie
przestaje.
W bycie sobą tkwi sensu
przenajświętsze sedno,
Więc ze swoją starością wszak się
nie rozstaję
I tak razem bez przerwy od dnia
narodzenia
Wciąż idziemy przez życie po
wzniesieniach nieba.
Mam tę swoją ulotność – przelotność
myślenia.
Jestem sobą i nad to nic mi nie
potrzeba.
Jesień wokół… mądrością wszelkiego
istnienia.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz