Każdy dzień
mój Boże to kilometr drogi,
Którą muszę
przebyć, by wrócić do Domu.
Na tej drodze
piętrzą się trudności progi,
Jakoby mój
powrót wręcz zawadzał komuś.
Z każdym
wschodem słońca wyruszam przed siebie.
Do plecaka
zbieram ziół przydrożnych smaki.
Czasem się
zatrzymam, by na bladym niebie
Popatrzeć na
chmury, albo w locie ptaki,
Aby się
sprzeciwić siłom grawitacji,
By się wzbić
doznaniem ponad mą przeciętność,
By poczuć na
skórze wiatru cień wibracji,
Która budzi w
drzewach przepiękną bezsenność.
Idę Dobry Boże
w stronę przeznaczenia.
Konary machają
liśćmi w pożegnaniu.
Echo smutnym
tonem krzyczy: „Do widzenia!”…
I łzy z oczu
leje, myśląc o rozstaniu.
Już się nie
odwracam za siebie, bo… po co?
Nie zawracam z
drogi, bo bardzo się spieszę.
Na codziennym
szlaku promienie się złocą.
Każdym krokiem
naprzód niezwykle się cieszę.
Zmęczona już
jestem tłumem rozhasanym,
Dnem podwójnym
znanych mi osobowości,
Człowiekiem
przesadnie w sobie zadufanym,
Ludźmi, którzy
mają za nic dar Miłości.
Patrzę więc
przed siebie, idąc pewnym krokiem,
Z każdym dniem
przez Ciebie wciąż ogołacana.
Czuję, że mnie
tulisz Swym Ojcowskim wzrokiem,
Dlatego nie
jestem w samotności sama.
W dali widzę
śnieżną firanek biel w oknach.
Powietrze się
zdaje przyprawione miodem.
Parapety toną
w różowych piwoniach.
Pachnie
chlebem przestrzeń – Twoim Panie Słowem.
Przede mną
jest jeszcze ścieżka wąska, kręta.
Po bokach
krzew dłonie wyciąga żebraczo.
Pod stopami
ziemia jak z pragnienia pęka.
Gałęzie mnie
szarpią i błagalnie płaczą.
Jeszcze muszę
wytrwać, by stanąć przed drzwiami,
By za klamkę
chwycić i skrzydło uchylić.
Będziesz na
mnie czekał, garnąc ramionami
Do Swojego Serca
bez wahania chwili.
Idę więc przed
siebie, ginąc za zakrętem,
Który w drugi zakręt
wygina się łukiem.
Biały szkwał mnie
wchłonąć próbuje zamętem,
Oderwać od Ciebie
złośliwości hukiem,
Ale głowę chowam
pod kapturem myśli,
Modlitwą na ustach
płosząc nawałnicę.
Zdaje się, że po
mnie aniołowie wyszli.
Doczesność mnie
szarpie, jakby za spódnicę.
Naprzód się przesuwam
z ekscytacją duszy.
Czekasz na mnie
Boże z Ojcowską tęsknotą.
Po latach spotkanie
na pewno mnie wzruszy.
Wtulam się do Serca
Twojego z ochotą.
Z każdym dniem
kilometr porzucam swej drogi.
Nie trzyma mnie
żadna przyziemna kotwica.
Dziś wracam do
Domu Boże Ty mój Drogi.
Każdy krok w Twą
stronę lekkością zachwyca,
Z każdym krokiem
zdaję się wymykać ziemi,
Jakby mnie wiatr
swoim odklejał westchnieniem.
Morze gwiazd pode
mną srebrzyście się mieni.
Z każdym dniem
się staję jedynie wspomnieniem.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz