Wieś
nigdy nie spała, leniwa nie była.
Zawsze
jakąś pracą żwawo się trudniła.
Sianokosy,
żniwa, drzewa szykowanie,
Owoców
i warzyw dorodne zbieranie.
Trajzega
w oddali wiecznie zawodziła
I
oklepywaniem kosa ją drażniła.
W
przestrzeni gdzieś gnały koguty i kury,
A
niekiedy szczeknął kundel szarobury,
Parsknął
koń, co pługiem spulchniał ziemię orką.
Wieś
wrzała robotą nim nie zaszło słonko.
Z
horyzontu słychać odgłosy traktora,
Który
drewno wiezie na potężnych kołach.
Ktoś
siekierą rąbie szczapy na rozpałkę,
Które
słychać jakby łamaną zapałkę.
Dalej
„cip… cipaniem” któraś kury woła.
Echem
wrze pod niebem dzieciarnia wesoła.
Z
łąk krowy o względy się upominają,
W
ogrodzeniach gęsi donośnie gęgają,
Od
czasu do czasu kaczka się obruszy
I
drewnianym kołem wóz w drabinach ruszy.
Nad
głowami świszczą i kwilą jaskółki
I
wróble się kłócą o pieczywa skórki.
Dalej
wbija gwoździe ktoś przy starej szopie.
Kipi
wieś swą siłą przy ciężkiej robocie,
Jakby
nic trudnego do pracy nie miała
I
jakby z wysiłku przyjemność czerpała.
A
dziś… tylko cisza smutnym wiatrem wieje.
Nic
wokół nie kwitnie i nic się nie dzieje.
Lasy
ramionami domy okalają,
A
ludzie z nostalgią przeszłość wspominają.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz