Zanim
się Francuzi w przepis uzbroili,
W
Wąsoszu już dawno puree przyrządzili.
Gar
pełen ziemniaków na fajerze w kuchni
Wrze,
bucha od pary, aż pokrywka dudni.
Gdy
kartofle miękkie mąki pszennej sypią,
Pod
przykryciem parzą i źrenicą łypią,
Stróżując
uważnie nad tą recepturą,
Nad
którą się wznosi para siwą chmurą.
Później
na podłodze gar sobie stawiają
I
w parach ziemniaki tłuczkiem ubijają,
By
puszyście złączyć te wszystkie produkty –
Do
tego chłop prężny potrzebny, nie szczupły
I
do tego baba z tężyzną mężczyzny.
Rytuał
kuchenny bywa bowiem dziwny.
Jeden
trzyma garnek przez ścierkę za uszy,
Bo
ten leci w górę, gdy tłuczkiem ktoś ruszy.
Ten,
który wyrabia puree ugniataniem
Mierzy
się z nie lada siłowym wyzwaniem.
Tłuczek
w dół, więc baba na garze odpocznie;
W
górę zaś, gar za nim wyrywa się skocznie.
Trzeba
do podłogi gar mocno przycisnąć,
Aby
mimowolnie pod sufit nie prysnąć.
To
puree z ziemniaków na stół podawane,
Skwarkiem
ozdobione i smalcem skąpane
Lub
w mleku leniwie sobie pływające
Bardziej
niż francuskie jest wszak smakujące,
Aż
do tego stopnia, że w trakcie wesela,
Gdy
młodzi nie skąpią pieniędzy z portfela,
Gdzie
wędlina, torty, przeróżne przysmaki,
Krzyczy
jeden z drugim: „My chcemy prażaki!”
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz