piątek, 8 maja 2020

POGRZEB


Umarł Serek Bolek – mąż, ojciec piątki dzieci.
Niech światłość wiekuista nad nim Panie świeci.
Przez trzy dni leżał w domu pomiędzy świecami,
Wystrojony w garnitur, objęty kwiatami,
Z krucyfiksem nad głową i z różańcem w dłoniach.
Sen głęboki włos gładził na srebrzystych skroniach.
Wsi mieszkańcy do domu Bolka przychodzili
I się pieśnią żałobną, pacierzem modlili.
Dom się Bożym lamentem wypełniał w skupieniu.
Wspominało się Bolka dobrze lub w milczeniu.
Zapach świec się unosił w powietrzu kadzidłem.
Ksiądz zmarłego otoczył modłą i kropidłem.
Później chłopy przez okno wynosili trumnę.
Niebo nad ich głowami zdało się pochmurne.
O parapet trzy razy trumną uderzyli,
Na naczepę następnie trumnę ułożyli
Pośród kwiatów z wiązanek i wieńców z igliwiem.
Wiatr zawodził wokoło nad tłumem płaczliwie,
Żegnał bowiem natury miłośnika, piewcę,
Który chwalił przyrodę muzykalnym wierszem,
Który wspierał twórczością wsi Gospodyń Koło
I rozpieszczał we Związku młodzież na wesoło,
Więc w wdzięczności się drzewa nad nim pochylały
I za ludźmi modlitwy gałęzią szeptały.
W stronę Czarnej wyruszył korowód w żałobie,
W kapeluszach i w chustach czernił się na głowie,
A kto też mijał w drodze ten kondukt żałobny,
Jakby do stada kruków bliźniaczo podobny,
Zatrzymywał się w miejscu i przed trumną klękał,
Trzymał czapkę w swych dłoniach i krzyżem się żegnał,
A gdy sznur ludzi w czerni znikał za zakrętem,
Szedł przed siebie, ustami cedząc słowa święte:
„Wieczne odpoczywanie raczże mu dać Panie,
A światłość wiekuista ma nad nim czuwanie” –
Tak żegnano obcego, co do Boga wrócił
I który powstał z prochu,… i w proch się obrócił.
A tłum sunął żałobny kilometrów kilka,
Każda stopa, jak w ziemię powbijana szpilka,
Znaczy śladem modlitwy przemierzane metry,
Sypiąc pacierz, jak ziarno na świat, może setny.
Po godzinach dwóch może kondukt się zatrzymał,
Jakby oddech w pokorze przed Kościołem wstrzymał.
Matka Boża na Czarnej wszak Wychowawczyni
Nad umarłym gościny znak łaskawie czyni,
Do Sanktuarium Swego Bolka zapraszając
I Matczynym uściskiem do Serca wtulając.
Nabożeństwo się Święte śpiewem rozpoczęło,
Niebo jakby w Kościele ramiona rozpięło,
Sypiąc chórem Aniołów, co w górę się wznosił
I rękoma w modlitwie Miłosierdzia prosił.
Jakaś lekkość się nagle w nawach pojawiła,
Jakby duszę zmarłego Bogu zanosiła.
Wtem z Kościoła na cmentarz poszli żałobnicy.
Wiatr się błąkał lamentem w iglastej spódnicy.
Zawodziła natura w jesiennej goryczy.
Niebo lało kroplami rajskiej kropielnicy,
A w tym szumie, szeleście wszem rozgoryczenia
W pożegnaniu ksiądz bliskich, sąsiadów wymienia,
Wszystkim za ich obecność serdecznie dziękując,
W imieniu Bolesława ręce obściskując…
Żal się dziś we mnie budzi, bowiem nie szanują
Zmarłych, których mijają i ich ignorują.
Nikt się dziś znakiem krzyża nawet nie pokłoni,
A na oślep jakoby nieśmiertelny goni
Gdzieś przed siebie, klaksonem konwój przeganiając,
Pięścią ludziom w żałobie gniewnie odgrażając.
Wybacz im Dobry Panie – nie wiedzą, co czynią.
Pewnie przepraszać będą, gdy sami przeminą.
Nie miej im jednak za złe, daj im spoczywanie.
Niech światłość wiekuista nad nimi zostanie.



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz