Umarł
Serek Bolek – mąż, ojciec piątki dzieci.
Niech
światłość wiekuista nad nim Panie świeci.
Przez
trzy dni leżał w domu pomiędzy świecami,
Wystrojony
w garnitur, objęty kwiatami,
Z
krucyfiksem nad głową i z różańcem w dłoniach.
Sen
głęboki włos gładził na srebrzystych skroniach.
Wsi
mieszkańcy do domu Bolka przychodzili
I
się pieśnią żałobną, pacierzem modlili.
Dom
się Bożym lamentem wypełniał w skupieniu.
Wspominało
się Bolka dobrze lub w milczeniu.
Zapach
świec się unosił w powietrzu kadzidłem.
Ksiądz
zmarłego otoczył modłą i kropidłem.
Później
chłopy przez okno wynosili trumnę.
Niebo
nad ich głowami zdało się pochmurne.
O
parapet trzy razy trumną uderzyli,
Na
naczepę następnie trumnę ułożyli
Pośród
kwiatów z wiązanek i wieńców z igliwiem.
Wiatr
zawodził wokoło nad tłumem płaczliwie,
Żegnał
bowiem natury miłośnika, piewcę,
Który
chwalił przyrodę muzykalnym wierszem,
Który
wspierał twórczością wsi Gospodyń Koło
I
rozpieszczał we Związku młodzież na wesoło,
Więc
w wdzięczności się drzewa nad nim pochylały
I
za ludźmi modlitwy gałęzią szeptały.
W
stronę Czarnej wyruszył korowód w żałobie,
W
kapeluszach i w chustach czernił się na głowie,
A
kto też mijał w drodze ten kondukt żałobny,
Jakby
do stada kruków bliźniaczo podobny,
Zatrzymywał
się w miejscu i przed trumną klękał,
Trzymał
czapkę w swych dłoniach i krzyżem się żegnał,
A
gdy sznur ludzi w czerni znikał za zakrętem,
Szedł
przed siebie, ustami cedząc słowa święte:
„Wieczne
odpoczywanie raczże mu dać Panie,
A
światłość wiekuista ma nad nim czuwanie” –
Tak
żegnano obcego, co do Boga wrócił
I
który powstał z prochu,… i w proch się obrócił.
A
tłum sunął żałobny kilometrów kilka,
Każda
stopa, jak w ziemię powbijana szpilka,
Znaczy
śladem modlitwy przemierzane metry,
Sypiąc
pacierz, jak ziarno na świat, może setny.
Po
godzinach dwóch może kondukt się zatrzymał,
Jakby
oddech w pokorze przed Kościołem wstrzymał.
Matka
Boża na Czarnej wszak Wychowawczyni
Nad
umarłym gościny znak łaskawie czyni,
Do
Sanktuarium Swego Bolka zapraszając
I
Matczynym uściskiem do Serca wtulając.
Nabożeństwo
się Święte śpiewem rozpoczęło,
Niebo
jakby w Kościele ramiona rozpięło,
Sypiąc
chórem Aniołów, co w górę się wznosił
I
rękoma w modlitwie Miłosierdzia prosił.
Jakaś
lekkość się nagle w nawach pojawiła,
Jakby
duszę zmarłego Bogu zanosiła.
Wtem
z Kościoła na cmentarz poszli żałobnicy.
Wiatr
się błąkał lamentem w iglastej spódnicy.
Zawodziła
natura w jesiennej goryczy.
Niebo
lało kroplami rajskiej kropielnicy,
A
w tym szumie, szeleście wszem rozgoryczenia
W
pożegnaniu ksiądz bliskich, sąsiadów wymienia,
Wszystkim
za ich obecność serdecznie dziękując,
W
imieniu Bolesława ręce obściskując…
Żal
się dziś we mnie budzi, bowiem nie szanują
Zmarłych,
których mijają i ich ignorują.
Nikt
się dziś znakiem krzyża nawet nie pokłoni,
A
na oślep jakoby nieśmiertelny goni
Gdzieś
przed siebie, klaksonem konwój przeganiając,
Pięścią
ludziom w żałobie gniewnie odgrażając.
Wybacz
im Dobry Panie – nie wiedzą, co czynią.
Pewnie
przepraszać będą, gdy sami przeminą.
Nie
miej im jednak za złe, daj im spoczywanie.
Niech
światłość wiekuista nad nimi zostanie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz