Jeszcze z
twoim pocałunkiem na policzku,
Na balkonie, w
szlafroku, z poranną kawą,
W skrzynkach
brzemiennych od kwitnących goździków
I z dniem,
który zasnął z pohańbioną sławą
Zastygam w
milczeniu, oczy zamykając,
W oparach
poranka, co wilgocią pachnie,
O nic i nikogo
w tej chwili nie dbając,
Gdyż ma dusza
ciszy w tym momencie łaknie…
Liśćmi wiatr
jak dzwonkiem w konarach porusza.
Sito drzew
przesiewa słońce się budzące.
Trawa źdźbłami
ziemię spulchnioną rozkrusza.
Mgłą czuć
krople rosy na źdźbłach tych stygnące.
Zegar co minutę
wzdycha za plecami,
Jakby mnie do
czegoś ciągle ponaglając.
Kawał czasu
dawno jest już gdzieś za nami.
Żyjemy,
daremnie młodości szukając.
Łykiem kawy
gaszę słowa niespokojne
I wyciszam
usta, co płatkami róży
Chłoną
promienie nektarem osłodzone,
Którymi
nieboskłon się subtelnie prószy.
Każda myśl jak
motyl spłoszony ulata,
Rozchylając
skrzydła na szpileczkach światła.
I każda w swej
treści mroczna lub pstrokata
Im dalej ode
mnie, tym bardziej wyblakła.
Łokciem trącam
świat, co się do mnie przytula.
Chcę być sama
w kadrze porannego zdjęcia.
Rzeczywistość
spada jak kopnięta kula
W przestrzeni
szeroko rozpięte objęcia,
Więc jestem
poza tym, co się wokół dzieje
Jak również
przemija wbrew woli człowieka.
Ciało me
odpływa, a dusza się śmieje,
Bo jeszcze
niejedno mnie od teraz czeka,
Przyglądam się
ludziom rozsypanym w biegu.
Odgłos aut i
kroków w chaotycznym brzmieniu
Jak fala, co siłą
uderza w próg brzegu,
Sprzeciwia się
wrogo ciszy i skupieniu.
Prysła przyjemność
u boku samotności
W aurze tego, co
inne niż to, co wokół.
Wzrok mój krąży
nad ziemią jak w bezsenności,
Niczym w polowaniu
szybujący sokół.
Wyławiam szczegóły,
nic niby wielkiego,
Lecz dla mnie bezcenne
perły egzystencji.
Wieczorem zaparzę
wszak z tego wszystkiego
Napar, uzyskując
esencję refleksji
I z nocą usiądę
znowu na balkonie,
By przekroczyć
duszą wszelakie granice,
Po czym… wsunę dłonie
pod znużone skronie
Z nadzieją, że
jutro znów się czymś zachwycę.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz