z
koroną-wirusem
Dziś
z medialnych wiadomości
Prądem
strach policzył kości,
Bowiem
COVID-dziewiętnaście
Wypowiedział
wojnę właśnie.
Ministrowie
i posłowie,
Prezydenci,
doktorowie
Oraz
inne znane szychy
Z
sztabu generalskiej michy
Obliczyli
w ludziach straty,
Cedząc
wieści te na raty,
Choć
koronawirus jeszcze
Siedział
sobie w chińskim mieście.
W
oczach cyfry się mnożyły.
Nie
ma rady, nie ma siły.
Grozą
zioną kalkulacje.
Bilans
niesie informacje,
Że
w obronie bowiem życia
Lekarz
każdy wyjść z ukrycia
Musi
wbrew emeryturze,
Stać
na warcie jak w mundurze!
Na
te wieści pani Ewa
Bezpieczeństwa
się spodziewa
I
pomocy oraz wsparcia
W
dobie z COVID tego starcia,
Lecz
po chwili w części drugiej,
W
wypowiedzi strasznie długiej
Wnet
się nagle dowiedziała,
Iż
się wręcz nie załapała
Na
to, by zostać pacjentem,
Choć
to ponoć prawo święte,
Aby
ludziom chorym służyć,
Życie
w zdrowiu im przedłużyć,
A
dziś nastał czarny miesiąc
Dla
tych, którzy już sześćdziesiąt
Przekroczyli
w tymże roku…
Medycyna
zwalnia kroku.
Pani
Ewa tym przejęta
Łzami
topi swe oczęta,
Bo
się właśnie dowiedziała,
Że
czas swój przeholowała,
Że
już będzie trzeba może
Zapaść
snem w wieczyste łoże.
Z
okularów na bok zerka,
Aż
jej serce z żalu pęka,
Kiedy
patrzy na małżonka.
„Toż
to chyba jakaś mrzonka?” –
Wciąż
zadaje to pytanie.
W
odpowiedzi jednak na nie
Media
ślą powiadomienie:
„Wprowadzono
ustalenie,
Że
jedynie dla aborcji,
Która
zewsząd wszystkich korci,
Można
dzwonić po medyka,
Gdyż
aborcja nie zamyka
Drzwi
mieszkania czy szpitala.
Każdy
lekarz się postara,
By
zatrzymać pęd zegara
Dziecka,
które w łonie matki,
Nie
zobaczy czym są kwiatki.”
Pani
Ewa z ulgą wzdycha.
Drżąca
sięga po kielicha,
Aby
nerwy uspokoić,
Wodą
ognia żal ukoić.
Wyrok
śmierci usłyszała,
Gdyż
się bardzo zestarzała,
Więc
i ona i małżonek
Cenią
sobie każdy dzionek.
Z
każdym dzionkiem strach doń puka.
Śmierć
za progiem przez drzwi słucha,
Czy
są w domu zdrowi, chorzy,
Czy
się czują może gorzej?,..
Do
spotkania już gotowa
Za
pazuchą COVID chowa.
I
w tym właśnie złym momencie
Odgłos
zjawił się w zamęcie,
Obwieszczając
niepokoje.
„Ja
tu jestem! Przy drzwiach stoję!” –
Śmierć
oznajmia głosem chrypy –
„Moment
na zgon wyśmienity,
Więc
otwórzcie drzwi od klucza.” –
Śmierć
i żąda, i poucza,
Ale
pani Ewa właśnie
Mimo
COVID-dziweiętnaście
Alarmowy
wykręciła,
Gdy
przy mężu chorym była,
A
w słuchawce, jak nie trzaśnie!:
„Ile
lat ma?” – „Osiemnaście” –
Oznajmiła
pani Ewa,
Co
pomocy się spodziewa.
„Jaki
powód pani zgłasza?”
Panią
Ewę nie przestrasza
To
pytanie niedorzeczne,
Więc
podaje dane sprzeczne,
Że
to niby jest ciężarną
I
na matkę damą marną,
Że
usunąć chce poczęcie,
Że
mieć dzieci nie chce więcej…
I
tak w żywe oczy łkając,
Pana
Boga przepraszając
Za
te kłamstwa niestworzone,
Koi
serce przerażone,
Bo
po drugiej stronie łączy
Zaraz
sygnał się załączy
Ambulansu
z pogotowia.
Już!,
pod drzwiami kroki mrowia
Biegną,
stopnie przeskakując
I
do domu się włamując,
By
aborcję przeprowadzić,
W
planach dzieckiem nie zawadzić,
Udowodnić
młodej damie,
Że
jak chciała, tak się stanie,
Lecz!,…
potworne to zdziwienie
Jako
mara, objawienie,
Gdy
w drzwiach Ewę zobaczyli,
Wiekiem
jej się przerazili;
A,
jak Ewa przeprosiła,
Że
ich kłamstwem wymusiła,
By
ratować życie męża,
Złość
lekarza wręcz wypręża,
Naciągając
mięśni strunę.
Oczy
iskrzą mu piorunem.
„Ile
lat ma wasz małżonek?
Dni
są jego policzone!” –
Krzyczy
medyk głosem gniewu –
„Niech
się godzi z dniem pogrzebu.
Wyście
swoje już przeżyli.
Młodych
byście dopuścili
Do
społecznych uprzejmości.
Wam
niech spoczną stare kości.”
„Jak
to?! – pyta pani Ewa,
Co
się na te słowa gniewa –
Wyście
winni nas ratować,
A
nie grzebać, ignorować!”
Lekarz
chwilę się zamyślił.
„Skoro
żeśmy już tu przyszli,
To
receptę wam zostawię
Dla
wyjątku w tejże sprawie.”
Usiadł,
skrobną na papierze –
Zdałoby
się: w dobrej wierze –
Lek
banalny i w tabletce.
Ewie
pęka z żalu serce.
„Mąż
jest przecież diabetykiem,
Jak
i również astmatykiem.
Co
recepta ta pomoże?! –
Lamentuje
– mój Ty Boże.”
Lekarz
klasnął w dłoń z uśmiechem:
„Nie
jest dziś wszak ciężkim grzechem
Prosić
tego, co jest w niebie,
Gdy
się jest w ciężkiej potrzebie.
Może
on wam dziś pomoże,
Ten
wasz- szydzi – Panie Boże.”,
Po
czym drzwi z hukiem zatrzasnął
I
z pogardą gniewnie mlasnął,
A
ze schodów zeskakując
I
splątaniem nóg wirując,
Wyrżnął
w beton niczym kłoda.
Z
ręki tryska krwawa soda.
Wzywa,
woła w głos pomocy,
Zaciskając
z bólu oczy.
Pani
Ewa biegiem leci,
Aby
zbadać, co się święci?
Gdy
lekarza zobaczyła,
To
ironią się skrzywiła:
„Módl
się teraz: mój Ty Boże!
Nie
zaszkodzi, a pomoże.”
Odwróciła
się na pięcie,
Ignorując
to nieszczęście.
Tak
wygląda konstelacja.
Gołą
dupę ma dziś racja,
Która
gada wciąż do rzeczy,
Lecz
w działaniu sobie przeczy.
Niby
życie nam ratują,
A
na straty już spisują
Tych,
co im się nie przydają.
W
dół zbiorowy wszak wpychają
Starszych
panów i staruszki
Jak
nie ludzi, a wydmuszki.
Od
aborcji w eutanazję
Ciągnie
medyk kurtuazję.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz