Na podwórzu
mojej babci za domem
Rosła jabłoń z
parasolem korony,
Dając gościom
przyjemności osłonę
W dniu targowym,
słońcem wolno topionym.
Na ławeczce
przy schodach pod tym drzewem
Siadała babcia
z synem swym Henrykiem
I nierzadko z humorem
oraz śpiewem
Pani Młodawska
ze starym Pawlikiem,
Któremu cisza poślubiła
ucho,
Płatała figle,
psociła przekornie
Szumiąc w tym uchu
niczym morze głucho
I przekazując rozmowy
opornie,
A więc niejedna
była to przyczyna
Do zabawnego nieporozumienia
–
W tym się wesoła
historia zaczyna
I wciąż rozśmiesza
w mej głowie wspomnienia,
Lecz przyznać trzeba,
że ludzie ci wszyscy
Bez złośliwości
z siebie żartowali,
Będąc w relacjach
sobie bardzo bliscy;
We wszystkim siebie
bowiem szanowali.
Jeden drugiemu
był pomocną dłonią.
Jeden o drugim
zawsze też pamiętał,
Jeden drugiemu
przed trudem osłoną
Czy to w powszednie,
zwykłe dni czy w święta.
Brakuje czasem
tej chwili minionej,
Tych ludzi z sercem
w błyszczącej źrenicy.
Czas próchnem zniszczył
jabłoni koronę,
Pod której siedzą
w liściastej spódnicy
Ci sami ludzie,
których wciąż pamiętam –
Ich twarze we mnie
zawsze pozostaną…
A wokół kompot
i pieprzowa mięta
Wciąż pachną wiatrem
niezmiennie, tak samo.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz