Czekam z coraz
większą wytrwałością,
Ze znacznie
silniejszą cierpliwością,
Z zaufaniem,
które obce było,
Z akceptacją,
że się nie spełniło
To, czego tak
ciągle wypatruję,
Za czym
cieniem tęsknoty się snuję
Bezszelestnie
i niemo jak rzeka,
Która w gąszczu
traw już nie ucieka,
Lecz rysą
szklanej wstęgi jak blizną
Znaczy grunt jej
dany ojcowizną…
Tak ja, zastygła
w milczeniu czekam,
Nigdy przed nikim
już nie uciekam.
Na ławce swej niemej
cierpliwości
W powiciu porannej
srebrzystości
Ja postać do płótna
przyklejona
Siedzę cicha… przed
siebie wpatrzona…
I pewnie nie byłoby
to dziwne,
Potwornie głupie
lub też naiwne,
Gdybym się wszystkim
przypodobała,
A nie w czekaniu
sama została.
Jednak nietrudnym
to wyzwaniem –
Samotność z cichym
wypatrywaniem
Tego, co jeszcze
się nie spełniło,
Chociaż w zamysłach
mych szczerych było,
Dlatego czekam
w swej zawziętości
Na wschód tęsknotą
snutej przyszłości,
Na kształt wyraźny
mej codzienności
Podobny szkicom
snutym w przeszłości.
Czekam więc, czekam
i wypatruję.
Niczego ponad już
nie planuję.
Niczego więcej
nad to nie pragnę,
Choć to być może
śmiesznie zabawne.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz