Posypały się
karteczki z kalendarza
I szelestem
rozproszyły się w przestrzeni,
A w latarniach
jakby w świecach u ołtarza
Cień nadziei
się radośnie iskrą mieni.
Ciemność lekko
się rozrzedza roztargnieniem.
Ptaki budzą
się w gałęziach płochym chórem.
Wiatr
przechadza się po parku z rozmarzeniem
I na liściach
złote myśli zapisuje.
A ja obok z
płatkiem deszczu na powiekach
Wszystko
bacznie i zachłannie obserwuję.
Czuję młodość,
która w siną dal ucieka,
Lecz tym
faktem się zupełnie nie przejmuję.
Błogi spokój
mnie rozgrzewa i otula.
Serce płonie
stanem wzruszeń uskrzydlonym.
Cisza czule w
swych ramionach mnie przytula.
Echo niesie
mnie na rękach w świat miniony.
Wiatr mży
liśćmi i wilgocią o poranku.
Ziemia pachnie
mokrą ściółką, mchem i korą.
Ja na ławce w samotności
i przystanku
Chłonę życie
tą drzemiącą, wczesną porą.
Sen się wije niczym
kocur pod nogami.
Noc się łasi, żebrząc
choćby o wspomnienie.
Niebo kropel mnie
dotyka opuszkami
I rozpieszcza mojej
duszy zamyślenie.
Zza konarów pozwijanych
warkoczami
Kilka okien przebudziło
się zuchwale,
Wodząc swymi świecącymi
się oczętami
Za tym miejscem,
w którym czuję się wspaniale.
I choć mija już
godzina za godziną,
I chodź zegar upomina
mnie bezczelnie.
Jestem sobą! –
ani skutkiem, ni przyczyną.
Chcę tu zostać!,
w tym ukryciu potajemnie.
Nic mi więcej
nie potrzeba nad tę chwilę
I za nikim mi
nie tęskno w tym momencie.
Przed swym
Stwórcą w mej wdzięczności głowę chylę,
Bo we
wszystkim odnajduję zawsze szczęście
I unoszę się nad
ziemią w lekkim puchu,
I rozpływam się
w słodyczy przemijania
Jakby piórko falujące
na podmuchu
W zmysł kojącym rytmie błogim kołysania.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz