mojemu synkowi
Za szybko
wszystko mija, a my jak wbrew sobie
Za wiele
przegrywamy i to bezpowrotnie.
Odchodzisz już
na swoje i jakby w półsłowie,
A ja stoję
bezradna, zastygła przy oknie,
Odprowadzając Ciebie
zrozpaczonym wzrokiem,
Który u stóp
się Twoich wije i oplata,
Rękoma
obejmuje i panicznym okiem
Szuka mi
pocieszenia doczesnego świata.
Pamiętam,
jakby wczoraj… nad Twoim łóżeczkiem
Wirowały
bociany w rytmie kołysanki,
I kiedy po raz
pierwszy trzymałeś łyżeczkę,
I kiedy zimą
wspólnie poszliśmy na sanki.
Pamiętam pierwsze
kroki stawiane niezgrabnie
I pierwsze
arcydzieło kreślone farbami…
Czas
wszystkich nas traktuje po prostu nieładnie.
Okrada nas i
życie wynosi pudłami;
A chciałabym
raz jeszcze mocno Cię przytulić,
Pocałunkami
budząc we włosach motyle.
Tak bardzo
pragnę jeszcze do przeszłości wrócić,
By przeżyć i
naprawić wszystkie wspólne chwile,
By móc Ci dać
na nowo siebie znacznie lepszą,
Bo opanowaną, ponieważ
doświadczoną,
A przez to mój
Najdroższy po prostu mądrzejszą,
Bardziej
cichą, pokorną i mniej przestraszoną.
Teraz, kiedy
poznałam wszystkie swoje błędy,
Wszystkie
swoje potknięcia, niedoskonałości,
Chcę wszystko
móc poprawić, lecz nie wiem którędy
Mogłabym Ukochany
wrócić do przeszłości.
Nie mam już
takiej mocy, choć bardzo bym chciała,
By zegary
mierzyły wszystko od początku
I dlatego Najdroższy
będę przepraszała
Za tę gorycz
dawaną w popłochu i wrzątku,
Będę prosić
błagalnie o mi przebaczenie,
Że się bardzo
starałam, a nie potrafiłam
Spełnić Twoje
o szczęściu każdziutkie marzenie,
Że się w swej
roli matki strasznie pogubiłam.
Dziś już nie
ma powrotu – łzy port zatopiły.
Trzeba będzie
nam z innym nurtem się pogodzić.
Wybacz, że nie
nadążam, bo już nie mam siły
Dorównać Tobie
kroku i przy Tobie chodzić.
Zostanę na
uboczu, lecz czujna, jak nigdy,
A kiedy
będziesz w sztormie szukał pocieszenia
I kiedy by Ci
wszelkie codzienności zbrzydły –
Jestem!,
niczym latarnia z gestem przytulenia,
Więc może choć
tą jedną minutą w słodyczy
Będę Ci w
stanie wszystko Synku wynagrodzić,
A w sobie
załagodzić ten ogień goryczy,
Który mą duszę
smutną tęsknotami głodzi.
Tak szybko nam
umknęło beztroskie dzieciństwo
I takie
przekonanie we mnie zostawiło,
Że nadal jest
mi dobrze, a zarazem przykro,
Bo mogło być
wciąż więcej niż się wydarzyło,
Bo mogłam z
siebie zedrzeć łuskę dorosłości,
By skupić się
wyłącznie na Tobie Kochany,
By dać Ci
jeszcze więcej miłości, radości,
Byś czuł się w
każdej chwili życia dopieszczany.
Za dużo
zmarnowałam czasu na zmartwienia.
Bezsenność
przetrawiłam na szukaniu drogi.
Niekiedy, zamiast
z Tobą, na skutek zmęczenia
Byłam obok jakoby
wbrew chęci i woli.
Mogłam wiele
inaczej rzeczy zaplanować,
Mogłam większą
odwagę wykazać w swym życiu,
Obowiązków
istotność wręcz przewartościować,
Choćbym
straciła wiele w społecznym powiciu.
Mogłam i być
powinnam na wyłączność Twoją.
Pewnie dzisiaj
bym czuła większą satysfakcję.
Od krytyki się
usta kłębią, wiją, roją,
Jakby zawsze we
wszystkim miały słuszną rację
I w tej racji wszem
wobec wciąż się prześcigają,
Okradając matczyne
serca z prawa dumy,
Przy czym same
te usta miłość odpychają,
Więc łżą, że niby
wszystkie wchłonęły rozumy.
Nam potrzeba się
Synku odsunąć od tego,
Co się wokół nawarstwia,
rośnie w bezduszności,
By żyć sobą nawzajem
wbrew wszystkich, wszystkiego,
Pielęgnując na
wieczność żar naszej miłości.
Pamiętaj, że wciąż
jestem przy Tobie choć w dali,
Że choćby Ciebie
ciemność strachem pochłaniała,
To światło, co
nadzieją gdzieś w mrokach się pali,
To ja! – Twoja
matka, co czeka, bo czekała.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz