Pochłaniam
ciebie wzrokiem, aby zapamiętać
Kolor twoich
oczu, kształt ust i grymas twarzy,
By, gdy świat
zacznie płowieć i u podstaw pękać,
Mieć zawsze obok
siebie to, o czym się marzy –
By mieć to
upragnione miejsce do powrotów,
Kogoś, kto będzie
czekał z utęsknieniem w progu,
Kto szczerze
mnie przytuli w obliczu kłopotów,
Za kogo
wdzięcznym sercem podziękuję Bogu.
Z ogromną
zachłannością więc się ciebie uczę,
Z olbrzymim
łaknieniem smakuję twą obecność.
Zastygam, bo
się boję, że gdy się poruszę,
Mogłabym
ciebie stracić więcej niż na wieczność.
Chcę zawsze
ciebie w moich źrenicach pamiętać,
Oglądać ciebie ciągle z ogromną radością
I móc na
ciebie patrzeć nawet w tych momentach,
W których się
człowiek mija z własną tożsamością.
Twe zdjęcie zawsze
będę w klapie marynarki
Nosić wszyty,
by nikt mi ciebie nie odebrał.
Będę patrzeć
na ciebie w noce i poranki,
By się pustki
mrok straszny w codzienność nie przedarł.
Mogę stracić
świadomość skąd się tutaj wzięłam
I kim jestem
dla siebie, albo wszystkich wokół –
Tym, śmiem
twierdzić, w ogóle bym się nie przejęła,
Lecz na pewno
straciłabym wszelaki spokój,
Gdybym ciebie
zgubiła w poplątaniu ścieżek,
W stercie
różnych zapisków tego, co banalne.
Przyznać muszę
zuchwale, w bezwstydności szczerze –
Byłoby to co najmniej
wręcz niewybaczalne.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz