Popatrz!
Dom rodzinny się
wraz z nami zestarzał.
Matem płowym wyblakły
mu źrenice,
A na zewnątrz
popękał i poszarzał
I pozrzucał z
okien puste donice.
Pokurczyły się
ściany, kiedyś prężne.
Dach się
zapadł jak klatka bez oddechu.
Stopnie
schodów tak niedawno potężne
Dziś nie warte
są już kroków w pośpiechu…
A poręcze oplata
warkocz łodyg.
Kołnierz
pokrzyw otula fundamenty.
Pajęczyny jak
włosy siwej brody
Zasłaniają
spróchniałe elementy.
Drzwi
zmurszałe grymasem smutnej klamki
Już nie bronią
tej twierdzy przed obcymi.
Na karniszach
poszarpane firanki.
Kuchnia
straszy fajerami zimnymi.
A przed domem
szczerbaty płot goreje,
Ogród w
chwastach puchatych się zapuszcza,
Obok studnia
bezpłodna mizernieje
Topniejąca
bezradnie w dzikich bluszczach.
Wspomnij!
Kiedyś nad
domem rój jaskółek,
Niczym ziarno
rzucane dłonią wiatru,
Wił się
wstążką, zataczał kształty kółek
Nad grządkami
dorodnych warzyw, kwiatów.
Kiedyś kafle
trzeszczały płomieniami,
Na fajerach
ziemniaki opiekając.
W całym domu
pachniało wypiekami,
Barszczu
szczyptą powietrze doprawiając.
Kiedyś grzybów
suszonych pełne wory
I bukiety
ziół, czosnków oraz cebul
Ozdabiały
dobrobytem komory
Pełne beczek
kapusty oraz weków.
Kiedyś śnieżne
firanki w okiennicach
Odbijały
szlachetność pelargonii,
Szklane oko,
które iskrą zachwyca,
Lśniło
wzrokiem, co za chmurami goni.
Kiedyś z desek
robione podłogi
Przykrywane
wielkimi dywanami
Hukiem drewna
liczyły nasze nogi
Rozrzucane w
tym domu podskokami.
Popatrz!
Dom rodzinny
się wraz z nami zestarzał,
Zgarbił mury,
czołem wrósł niemal w ziemię,
Jak postura
zmęczonego grabarza
Stoi w dali,
delektując milczenie.
Nic już nie
ma, chociaż wiele się działo
W czterech
ścianach tej rodzinnej ruiny.
Nic, prócz
wspomnień, nam nie pozostało,
Więc niczego w
tym domu nie wskrzesimy.
Umieramy, jak
to gniazdo z przeszłości.
Odchodzimy
posuwistym spacerkiem.
Kiedyś w świetle
bolesnej samotności
Zobaczymy pęknięcia
twarzy wszelkie,
Oczy, w których
światło się już nie świeci,
Wypłowiałe firanki
rzęs nad okiem,
Włos skruszony,
co jak dachówka leci,
Odsłaniając zmartwień
czoło wysokie.
Przemijamy i jak
ten dom rodzinny
Zostaniemy porzuceni
przez młodych.
W nas zamieszka
ktoś już zupełnie inny
Z konieczności,
ale nie dla wygody
I być może całkiem
już zapomnimy
Jak powinno nasze
życie przebiegać,
I być może znów
do domu wrócimy,
I znów będziemy
po pokojach biegać,
Ale w innym już
wymiarze istnienia
Jakby tego, co
się w domu zdarzyło,
Bo w niewidocznych
dla oka wspomnieniach…
Jakby nam się to
wszystko wymarzyło.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz