Przestrzeń
pachnie świeżością z dzieciństwa mojego,
Unosi się
rosą, sokiem traw, mgłą i ziemią
I nie czuć jej
żarem powietrza prażonego,
W którym
różnorodności niczego nie zmienią,
W którym tylko
jałowość niczym suchość ognia
Węch stapia i
nos drażni piekielnym odorem
I pachnie
jednolicie każdego dnia co dnia –
Tym samym
betonowym, rozgrzanym fetorem.
Dziś wszystko
jest już inne, jakby odrodzone,
Kropli wody w
zieleni ożywione wonią,
Nutą
wyrazistości mocno przyprawione,
Rozsiane wszem
wobec hojną, silną dłonią.
Wiatr niesie
dobrodziejstwa jak kelner na tacy
I można
uszczknąć smaków różnorodnej barwy
Bez zgadywania
który, co dokładnie znaczy,
Bowiem powiew
leciutki odsłania swe skarby
I nie trzeba
już nosa wciskać w kielich kwiatu,
By doszukać się
czegoś, co z nim się kojarzy.
Dzisiaj
przestrzeń swe piękno pokazała światu –
Bukiet perfum,
o którym świat w nostalgii marzy.
Dziś poranek
jak słońce wschodzi mgły wilgocią,
Łzy z rzęs
strąca na trawy do ziemi wtulone,
Złotem nieba
jakoby miodową słodkością
Kropi drzewa
żywicą lekko przyprószone,
Stopą trąca
pył kwiatów, które jeszcze drzemią,
Skrzydłem
chłodu odbija się, lecąc w obłoki,
Wydobywa spod
gruntu woń równą korzeniom,
Zdradzającą
wilgotne runa gorzkie soki.
Dziś noc
pachnie jak deszczem, którego nie było,
I nektarem
pąków, które do snu się tulą,
Stygnącym
niebem, które złociście świeciło,
I perłami wody,
które w błękit parują,
Tatarakiem i liśćmi
zgniecionymi w dłoniach,
Igłą lasu, co szumi
za horyzontami,
Ziołem wiankiem
splecionym na zachodu skroniach,
Mlecznym ziarnem
zbóż, makiem polnym i chabrami.
Jeden wniosek się
tylko nasuwa w tym czasie,
Że w człowieku
jest śmierci natury przyczyna.
Wszystko kona w
codziennym zgiełku i hałasie
I powietrze przez
ludzi cuchnie jak padlina.
Chciałoby się zatrzymać
tę świeżość na zawsze,
Aby można w oddechu
poznawać stworzenie,
Lecz w człowieku
to wszystko, co bywa wręcz straszne
Niszczy i deformuje
świeżości istnienie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz