Chcąc
się czasem oderwać od rzeczywistości,
Idę
często w wspomnienia, gdzie dzieciństwo gości…
Stoję
twarzą przy płocie zwróconą w bzu kwiaty,
W
akacje, co stroi kołnierz płatków puchaty,
W
wiśnię, co pochylona w kierunku Janowa
Pod
kapeluszem kwiatów głowę swoją chowa,
Jerzyn,
co drobnym liściem gałęzie skrapiają
I
w bzu pniach strzelistych kokardy splatają,
We
wrzosy, które za bzu kurtyną pęcznieją
I
pochodnią fioletu na jesień jaśnieją,
Nostalgię
akcentując w trawach przekwitniętych,
Co
są pod parasolem pajęczyn rozpiętych…
Teraz
już tego nie ma – dom wyrósł przede mną,
W
którym od drzew przesianych w oknach zda się ciemno,
A
tuż obok następny i trzeci wyrasta,
Jakby
chałką plecioną z drożdżowego ciasta.
W
prawą stronę wyglądam, wciąż stojąc przy płocie.
Widzę
dachy gospodarstw topniejące w złocie.
Obok
stoi odlewnia – była Dziedzicowa.
W
sąsiedztwie drzew zasłona dom Piekarskich chowa,
Dalej
po Werensowej pan Ryszard z Zarowia,
Nieco
dalej ze Stasiem pani Pabiaszowa,
A
za jej ogrodzeniem Janusz Ciaś z rodziną,
Z
gołębiami co w górze śnieżnym piórem płyną;
Pani
Fredzia Kowalczyk i państwo Kosowie,
Obok
państwo Mączyńscy jak głowa przy głowie,
Po
przeciwnej zaś stronie dom pusty się wznosi
I
o córkę sołtysa z rodziną się prosi,
A
następnie Potoccy, państwo Wójcikowie;
Nowi
mieszkańcy, których nie wspomnę w mym słowie,
Bowiem
obcy są dla mnie ci nowi przybysze,
A
jak nie znam nie piszę, co od kogo słyszę.
Prawa
strona Wąsosza – Przymiarki się kończy
Krzyżem
Pana Jezusa pośród dzikich pnączy.
W
lewą stronę wyruszam i idę przed siebie
Pod
baldachimem liści na słonecznym niebie.
Mijam
państwa Wierzbickich, co siedzą w ogrodzie
I
państwa Jakubowskich, którzy żyją w zgodzie
Z
córką Zosią Brzezińską po mężu Bogdanie…
Już
ich nie ma wśród żywych, choć ich cień zostanie,
Jak
po Niusi, jej mamie Wierzbickiej z nazwiska
Mieszkających,
gdzie teraz zakład pana Zdziśka,
A
tuż za nim wciąż mieszka Marzenka od Ciasia,
Która
w rzeczywistości ma na imię Jasia.
W
sąsiedztwie dom w ruinie po zmarłym małżeństwie.
Choć
patrzę na te zgliszcza, wciąż widzę w nim szczęście,
Na
ławce państwa Dudów pod studnią siedzących,
Spokojnych
ust uśmiechem wszystkich witających,
A
obok domek stoi Krysi oraz Janka,
Którego
strzeże suka wabiąca się Krajka,
A
dalej zamieszkali szanowni Kwietniowie,
Za
nimi zaś od dawna państwo Nowakowie –
I
na nich lewa strona Wąsosza – Przymiarki
Wyznacza
topografią linię swojej miarki,
Więc
idę, za zakrętem w stronę Nowin krocząc,
Wzruszeniem
wspomnień żywych oczy swoje mocząc,
Mijając
dom Siulczyńskich, Kosów i Mazurów,
Naprzeciwko
przystanku opuszczonych murów,
Przechodząc
obok miejsca, gdzie mieszkała Kaja,
Za
którym Ostrych Górek kontur się wyłania.
Idę
prosto przed siebie asfaltową drogą.
Bujna
zieleń mnie koi rozkosznie i błogo,
Odsłaniając
mym oczom dostojność kościoła.
Za
nim Starej Wsi radość w gościnę mnie woła.
Wokół
lasy i pola porośnięte łąką –
Kiedyś
bruzdy ziemniaków okraszone stonką.
Przez
te gaje, zarośla, kwiatów polne łany
Szum
rzek płynie, co ptasim śpiewem przeplatany,
Unosi
się z wód Czarnej oraz ujścia Krasnej
Wstążką
nieba jak nitką w politurze jasnej…
Przepiękna
ta, dziewicza w swej urodzie ziemia
Dojrzały
czas smuteczków w beztroskę zamienia,
Dlatego
często wracam wspomnieniem w te strony,
By
koić odprężeniem umysł udręczony,
By
ludzi właśnie stamtąd powitać spojrzeniem,
Zaprosić
ich na kawę wspomnień tych westchnieniem.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz