Szła pogoda
drogą przez przestrzenne pola,
Podziwiając
naturę w każdym szczególe.
Wtem
usłyszała, że ktoś ją żalem woła
I prosi o
litość niebywale czule.
Przystanęła,
wzrokiem mierząc okolice,
Szukając
zawzięcie ją wołającego.
W dali zobaczyła
purpurowe lice,
Więc poszła w
kierunku człowieczyny tego.
A pod lasem w
polu stał Józek zdyszany
Na spękanej
ziemi, która ziarnem pluła,
Słońca ogniem strasznie
będąc owędzanym
Butelczynę
wody do piersi przytula
I na widok
pogody zaskarża upały,
Narzekając na
suszę bez krzty litości,
Zawodząc, że
ziarna nie będą wzrastały,
Prosząc choć o
kroplę drobnej wilgotności.
Pogoda się
wzruszyła, więc deszczyk dała,
Lecz Józek
wciąż narzekał, że to za mało.
Pogoda się
prośbom ulegle poddała
I szczodrze
dni kilka hojnie popadało,
Ale Józek
narzekać zaczął na chmury,
Na to, że pada
i deszczykiem wciąż siąpi,
Że wokół obraz
jesieni jest ponury
I że niebo
słońca ludziom wrednie skąpi.
Pogoda na te
słowa się obraziła,
Wiedząc, iż
Józkowi niczym nie dogodzi,
Jak ona zechciała,
tak i uczyniła
I teraz swoimi
ścieżynami chodzi.
Taka to jest
bowiem natura człowieka,
Że, czy słońce
świeci, czy też deszczyk pada,
Uparcie na
wszystko i wszystkich narzeka
Bez względu na
to, czy tak mu wypada.
A, to za wilgotno,
a to za gorąco –
Wszystkim chciałby
Józek w życiu dyrygować,
Wszystko oraz wszystkich
traktuje przecząco.
Nie warto się w
Józka z troską angażować.
Trzeba reagować
z przymrużeniem oka,
Robić, co się robi
bez zbędnej przesady.
Józek na świat
patrzy przesadnie z wysoka,
Jakby w życiu szukał
nie szczęścia, a zwady.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz