Porozwieszałam
na sznurach drzew bieliznę myśli
I zawodzący w
mej głowie śpiew jak bezdech liści
Zdaje się
ciszą kiełkować wszem niczym uśpienie,
Porozsiewane w
przestrzeni gdzieś senne marzenie.
Płatki mych
ust na kawy toń już położyłam
I widzę, że
pobudką mą świat wyprzedziłam.
Czerń blady świt
rozrzedzać już ledwo zaczyna,
Drzemiącą noc szarością
swą lekko rozcina.
Patrzę na pierś
ziemi co śpi w szronu haleczce.
Latarnie dróg iskrzą
się jak płonące świece,
A pośród nich zdaje
się wiatr być obłąkanym…
Ze sobą wciąż rozmawia
jak z kimś niepoznanym.
Zimowy chłód przeszywa
świat i dreszczem trzęsie.
Wiem, że mój dzień
rozpoczął się nieco za wcześnie,
Lecz nie chcę już
zanurzać się w snu rozmydlenie,
Więc z kawy mej
upijam łyk na przebudzenie
I obserwuję omdlałą
wręcz z miłości ziemię,
Która w ramionach
kochanka – snu bezpiecznie drzemie.
Płomienie latarń
drogowych już świtem stopniały
I zapach świec
pyłem swoich łez w przestrzeń rozlały.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz