Każdego ranka,
gdy się budzę,
Spoglądam w
niebo z rozrzewnieniem
I tym
wrażeniem myśli me trudzę,
Że ktoś wciąż
siedzi za zadaszeniem
I jak przez
lustro tafli błękitnej
Patrzy uważnie
na całą ziemię,
I jak w
obrazie szyby przejrzystej
Widzi
człowieka trud i zmęczenie.
Wyciągam zatem
dłoń na „Dzień dobry”.
Zaparzam kawę,
mówiąc do Niego.
Wspominam, że
dziś ranek jest chłodny,
A przy posiłku
wzdycham: „Smacznego”,
Jakoby
siedział ze mną przy stole,
Trzymając w
dłoni sztućce w milczeniu,
I opowiadam o
życia szkole,
Czując się
dobrze w Jego Istnieniu.
I na spacerze
na szelest drzew,
Na szum
płynących kropel deszczu
I na ptaszyny
jakiejkolwiek śpiew
Wyczuwam
zmysłem Jego w powietrzu,
Jakby szedł
obok mi towarzysząc,
Trzaskiem
traw, piasku Swe kroki znacząc
I delektując
się słodką ciszą
I pluskiem
wody rzek, które płaczą.
Wieczorem na
głos czytam Mu książki,
Omawiam każdą
myśl i sentencję,
A On oczami
Ojcowskiej troski
Zapewnia, że w
noc, jutro też będzie,
Więc
spokojniejsza wtulam swą głowę
W poduszki
puchy i sen głęboki.
Przepraszam,
że z Nim już być nie mogę,
Gdyż ociężałe
zdają się oczy,
Lecz On
zostaje przy mnie czuwając,
Wpatrzony we
mnie niczym w obrazek
I włosy moje w
tył odgarniając,
Koi w mym
sercu bóle porażek,
Jakby
zapewniał, że będzie dobrze,
Że nic
wielkiego też się nie stało
I pocałunkiem
obdarza szczodrze,
By serce wiarą
znów się rozgrzało,
Więc każdym
rankiem staję w oknie,
Patrzę w niebo
z wielką wdzięcznością,
Dotykam Jego
źrenic swym wzrokiem
Karmiona szczerą, piękną miłością
Jak dziecko,
które w Ojca ramionach
Jest
przenoszone nad kałużami.
Rozgoryczenie,
żal we mnie kona,
Gdy patrzy na
mnie Swymi oczami.
Jak tu nie
wierzyć i jak nie kochać?
Jak nie
zawierzać się Jego woli?
Jak nie ze
szczęścia obficie szlochać,
Gdy Ktoś tak
Dobry lęk w duszy koi?
Jak nie powiedzieć
Jemu „Dzień dobry”,
Jak zasnąć niemo
bez „Do widzenia”?!,
Skoro w Ojcowskiej
Miłości szczodry
Pragnie naszego
tylko zbawienia.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz