poniedziałek, 13 października 2025

MOTYL ZE SZPILKĄ

Straciłam wenę... Przepadła na wieki?!

Pustka chlupocze jak w butelce woda.

Słów postrzępionych wpadają przecieki,

A mnie ich nawet w ogóle nie szkoda.


Siedząc w fotelu, patrzę w płowe okno,

Słońce bezradnie przez gąszcz się przedziera

Drzew, co od liści spadających mokną,

Choć brak zieleni wciąż im nie doskwiera.


Kawa wystygła i smak utraciła.

Dłonie się wrosły w kubek palców splotem.

Wena na dobre chyba mnie zdradziła,

A ja podziwiam złotych liści słotę


Jakby nie stało się nic absolutnie -

Rozstania przecież w życiu się zdarzają...

Za mną coś westchnie, zaskrzypi lub stuknie...

Puste mieszkania tak zazwyczaj mają.


Na biurku leżą rozrzucone kartki

Jak porzucona w pieleszach kochanka.

Wiatr w nich szeleści, wywołując ciarki.

Z przeciągiem tańczy w szaleństwie firanka.


Zegar przygrywa sekund stepowaniem

Niczym flamenco na zmurszałych deskach.

Pająk mnie drażni odnóg łaskotaniem,

Depcząc po białych pajęczyny ścieżkach,


Które się zdają me skronie oplatać...

Chyba w fotelu dosyć długo siedzę.

Nie chcę się z piórem w kałamarzu bratać.

Z nim w mojej dłoni - mam wrażenie - bredzę,


Lecz... nagle myśl mnie z letargu wyrywa,

Że tuż za progiem ci na mnie czekają,

Których poezja do lotu podrywa,

Gdy do lektury strof jej zasiadają,


Więc zawiasami kości rdzewiejących

Podnoszę ciało stygnące w bezruchu.

Śladem mych kroków podłogą jęczących

Idę, by kartkom rzec nieco do słuchu...


I wtem spostrzegam, że ryza papieru

Leży na biurku ekscytacją spięta.

Mam czytelników, być może?, niewielu,

O których serce me zawsze pamięta,


Więc opuszkami zdania wystukując,

Zdobię formaty wersów szeregami.

Braw na stojąco zaś nie oczekując,

Cieszę się szczerze tymi spotkaniami,


Na których mogę znaleźć bratnie dusze,

By delektować się każdą minutą,

Na których również udawać nie muszę,

Że śpiewam pięknie i fałszywą nutą.


I w tym momencie jak odczarowana

Słów wodospadem zaczynam przemawiać.

Świat przed poezją ugina kolana,

Gdy ta się szeptem w szelestach objawia


I wschodem słońca na zachód wędruje,

Purpurą ognia niebo rozpalając;

Gdy niemą ciszą na głos recytuje

Frazy, po wielkie doznania sięgając,


O jakich ludziom się nawet nie śniło,

Jakim marzenia nie są w stanie sprostać,

Z jakich, choć raz się pod ich wpływem było,

Trudno się ręką obronną wydostać.


I wtem unoszę się duchem w przestrzeni

Ponad wszechświata gwieździstą ławicę,

Co się pode mną odblaskami mieni

Natchnień, od których światło lśni dziewicze


I mnie przeszywa bólem, i wzruszeniem

Jako motyla szpilką przebitego,

Co wzbudza podziw skrzydeł ubarwieniem,

Lecz być nie może już stanu wolnego.

grafika pochodzi ze strony: tapeciarnia.pl



2 komentarze: